Rozdział VIII

Dwie nieprzespane z rzędu noce. Ida postanowiła zostawić Laurę sam na sam z diagnozą przez kilka dni. Bała się o niej niemożliwie, wiedziała, że powinna teraz przy niej być, jednak wiedziała, iż Laura tego na razie nie potrzebuje. Prychnęła do swojego smutnego odbicia w gładkiej tafli lustra. Zwykła internetowa przyjaźń – można by pomyśleć – ale dałaby się pokroić, byleby przyjaciółka była zdrowa. Snuła się godzinami po nagrzanym do czerwoności mieszkaniu ze szkarłatnymi oczyma. Była rozbita, zupełnie nie wiedziała, co robić. Nagle usłyszała krótki, przerywany dźwięk. Zerwała się i pobiegła do kuchni. Chwyciła telefon. Wiadomość od Laury. Trzęsącymi się dłońmi nacisnęła odpowiedni klawisz. Trzy krótkie, czarne słowa rysowały się na białym wyświetlaczu. „Przyjedź. Szpital. Proszę.” Schowała komórkę do kieszeni luźnej bluzy. Wróciła do swojego pokoju i włączyła komputer. Postanowiła wpisać w wyszukiwarkę tylko jeden wyraz. Wciągu kilku krótkich sekund Internet znalazł miliardy odpowiedzi. Kliknęła na link prowadzący do pierwszego wyniku. Westchnęła głęboko, zaczynając czytać. „Białaczka to choroba nowotworowa. Jest to rak szpiku kostnego oraz krwi. Najpopularniejsze rodzaje białaczek to ostre i przewlekłe białaczki szpikowe oraz limfatyczne. Jednymi z objawów są m.in. siniaki, powstałe w wyniku ubytku płytek krwi. Możemy też zaobserwować krwawienia występujące wspólnie z omdleniami oraz ogólną słabością organizmu. Wyleczalność białaczek dziecięcych wzrosła z 4% aż do 80%, a medycyna nadal postępuje…” Idalia zaczęła płakać. Dławiła się oddechami nabieranymi w gwałtowny sposób, policzki z nosem miała całe czerwone, tonęła we łzach. Otarła twarz rękawem bluzy. Wyjrzała za okno mokrymi źrenicami. Znalazła telefon. Ręce nie chciały współpracować, kiedy pisała wiadomość do przyjaciółki. „Który szpital ? Będę jak najszybciej.” Dwie minuty później komórka zapikała. „Uniwersytecki. Dziękuję.” Dziewczyna wstała , spakowała kilka rzeczy do torebki, którą zarzuciła na ramię i trzasnęła drzwiami porządnie. Do szpitala wskazanego jej przez Laurę nie było daleko – wsiadła w wypchany po brzegi autobus, a opuściła go pół godziny później. Okropnie bała się tego, co ujrzy w środku. Otwierając ogromne, szklane drzwi, owionął ją dziwny zapach. Coś na kształt mieszaniny choroby z przesadną dbałością o czystość oraz jałowymi strzykawkami. Podeszła do recepcji pewnym krokiem. - Dzień dobry – przywitała się, dziwiąc, że głos jej nie zadrżał. – Czy może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę oddział onkologiczny ? - Drugie piętro. Na rozwidleniu na końcu korytarza skręć w lewo, a potem po schodach. Bez problemu trafisz. Pamiętaj też o odzieży ochronnej, znajdziesz ją przed wejściem. Do kogo się wybierasz ? – odpowiedziała szybko kobieta miłym tonem. - Do Laury Lenartowicz – odparła Idalia. Recepcjonistka wstukała imię i nazwisko do komputera. - Sala 158 – poinformowała ją. Ida skinęła głową. Po chwili biegła korytarzem, zręcznie omijając dzieci i ich opiekunów, lekarzy, pielęgniarki. Jakiś cudowny instynkt prowadził ją wśród tysięcy zakrętów. Nie było tak łatwo, jak mówiła uczynna kobieta. Wpadła pędem na drugie piętro, założyła odzież ochronną. Pchnęła kolejne wielkie, szklane drzwi. Przeszedł ją lekki dreszczyk. Poczuła się tak, jakby ktoś trafił ją w tył głowy. Ogarnęło ją poczucie strachu, bólu, śmierci panujące wokół. Łzy napłynęły jej ponownie do oczu, domagając się stanowczo uwolnienia. Z każdą sekundą zbierało się ich coraz więcej. Ruszyła szybkim krokiem, mijając bezwłose dzieci w kolorowych piżamach, które napawały ją bliżej nieokreślonym lękiem. Pociągnęła za klamkę, wstrzymując oddech. Jej przyjaciółka siedziała na zwykłym, szpitalnym łóżku. Obejmowała ramionami kolana. Na plecy spływały jej kaskady zakręconych, blond włosów. Obok czuwali rodzice. -Idalia – wyszeptała, prostując się. Ida podbiegła do niej, przytulając ją mocno. Znowu zaczęła płakać, pozwalając łzom płynąc swobodnie. Usłyszała, jak państwo Lenartowicz opuszcza pomieszczenie. - Dziękuję – wymamrotała Laura. – Dziękuję – powtórzyła trochę ciszej. Blondynka zrobiła jej trochę miejsca na swoim łóżku. Idalia usiadła, podnosząc nogi do góry i kładąc je obok nóg przyjaciółki, częściowo zakrytych przez białą kołdrę. Dotknęła ręką czubka głowy Laury i przejechała nią w dół, po włosach, na końcu zakręcając jeden kosmyk na palcu. - Przepraszam, że dopiero teraz. Nie potrafiłam – przyznała się szatynka, czując ogromny wstyd, który opanował jej drobne ciało. Ta obok tylko pokiwała głową, nie wypowiadając ani słowa. - Doskonale cię rozumiem. Nie masz za co przepraszać. Rodzice też są jacyś dziwni, ale starają się. – Wykrzywiła usta w uśmiechu, mającym dodać otuchy, jednak zbyt wiele nie zdziałał. Chwila ciszy. Ida bardzo jej nie chciała. Odnosiła wrażenie, że tracą tylko zbyt cenny w tym momencie czas. Zwymyślała się cicho w myślach. Nie powinna myśleć o tym, co czeka jej przyjaciółkę. Musi wierzyć całą sobą, a tę nabytą wiarę przekazywać Laurze, bo ona najbardziej jej potrzebuje. - Jak leczenie ? Zamierzasz poddać się terapii ? – spytała Ida w końcu, cicho poruszając wargami. - Wczoraj zdarzył się cud – odparła Laura, na co oczy jej się lekko zaszkliły. – Stwierdziłam, że chcę żyć i jak najlepiej przyjąć chemię. Idalia uśmiechnęła się, słysząc tę wspaniałą wiadomość. Oznaczało to koniec zamartwiania się o to, czego Laura tak naprawdę chciała. A chciała jak najlepiej. - Nawet nie wiesz jak się cieszę ! - Ja też – zgodziła się blondynka. Zapewne już widziała siebie w myślach, kiedy w wieku pięćdziesięciu paru lat siądzie sobie przed swoim domem i będzie podziwiać piękne wnuki, które będą jej. - Kiedy zaczynasz ? - Za kilka dni – odpowiedziała Laura, wyciągając nogi całkowicie spod pościeli. – Muszą mnie do tego przygotować, ja sama siebie też – dodała po kilku sekundach. Przez chwilą znowu milczały. Potem, gdy Ida otworzyła usta, rozmawiały bez przerwy przez dobre parę godzin. O rzeczach całkiem ważnych oraz niepoważnych, zaśmiewając się przy tym w niebogłosy, dostając przez to ogromnej czkawki, z której śmiały się jeszcze bardziej. Były tak pochłonięte sobą, że słońce zdążyło już zajść za linię horyzontu, robiąc odrobinę miejsca staremu przyjacielowi, księżycowi. Oznaczało to również koniec dzisiejszych odwiedzin na każdym z oddziałów. - Idź coś zjeść – poprosiła Laura, kiedy Ida skierowała się ku drzwiom. - Pewnie. – Nacisnęła na klamkę, ostatni raz uśmiechając się do przyjaciółki. Weszła w główny korytarz, a w nim z każdą chwilą ubywało pacjentów oraz ich opiekunów. Pchnęła szklane drzwi i poszła na przystanek autobusowy. W domu wmusiła w siebie kilka kawałków jabłka i łyków wody mineralnej. Położyła się spać. Długo nie mogła zasnąć, kręcąc się wśród wrzosowej pościeli. Wróciły do niej dziecięce wspomnienia. Nagle znowu była w szpitalu. Leżała w nieprzyjaznej sali, kilka pięter nad tym pomieszczeniem, w którym teraz przebywała Laura, połykając łzy, zmagając się z diagnozą. Ida była dwanaście lat młodsza, miała słodkie, małe kucyki, ledwo sięgające płatków uszu. Środek nocy, wszechobecna głucha cisza. - Dlaczego płaczesz ? – spytał głos jakiejś małej dziewczynki. Idalia odwróciła się na drugi bok, żeby zobaczyć, kto to powiedział. Nie przypominała sobie konturu tej twarzyczki rysującego się w smudze lichego światła dobiegającego z korytarza. - Mojej mamy tutaj nie ma – odparła, przytulając bardziej misia do klatki piersiowej. - Nie płacz – pouczyła ją tamta. – Rano przyjdzie. Zawsze przyjdzie. Idalia nie była tego taka pewna, lecz zawsze miała ogromną, dziecięcą nadzieję, że tak będzie, że mama przyjdzie, że tamta mała pacjentka ma rację. Zmieniła się scena. Trzynastoletnia Idalia wychodzi z gipsowni. Złamane przedramię. Ręka na temblaku i oczy dookoła głowy, by móc dostrzec każdy możliwy szczegół wystroju, atmosfery. W tym wieku za sprawą powtórek „Ostrego Dyżuru”, nadawanych późno wieczorem, przeszła czas fascynacji szpitalami oraz medycznym fachem. Aż nagle… W niewielkim sklepiku naprzeciwko restauracji stoi z mamą mała dziewczynka. Miała na oko około ośmiu, dziewięciu lat. Ubrana w różową piżamę. Wybierały z kobietą jakąś plastikową lalkę. Byłby to jeden normalny obrazek, gdyby nie jeden, nic prawie nieznaczący szczegół. Dziecko to nie miało włosów, na głowie posiadała jedynie pasującą do ubrania opaskę z kokardką. Jej mama była na nią, Idalię, wściekła, bo musiała zerwać się z pracy, by móc zawieść ją do szpitala. Natomiast tamta pani cieszyła się z każdej, nawet najkrótszej chwili spędzonej z dzieckiem, ponieważ mogła to być ta ostatnia. Zapewne obie – matka z córką – o tym wiedziały. To była ta chwila, w której Idalia porzuciła marzenia o przyszłej, dobrze rokującej, karierze lekarki. Było dosyć wcześnie, kiedy się obudziła. Zbyt wcześnie, by wsiąść do autobusy czy tramwaju i pojechać do Laury, do szpitala, jej nowego domu. Zwlekła się z łóżka i natychmiast zakręciło jej się w głowie. Zrobiło jej się też niedobrze, przezwyciężyła jednak poranne mdłości, włączając radio. Podkręciła głośniej ulubioną stację. Przemknęło jej przez myśl, że może dziennikarstwo rzeczywiście jest dla niej przeznaczeniem i powinna się nad tym głębiej zastanowić, jednak szybko odrzuciła ten pomysł. Zaczęła się ubierać oraz powoli dokonywać porannej toalety, podrygując w rytm ulubionych rockowych piosenek. Nie zjadła śniadania, stwierdziła, że zrobi to potem, bo teraz jest zbyt zdenerwowana. Przez ponad godzinę starała się przeczytać rozdział książki – kryminału Agaty Christie – ale za nic nie potrafiła skupić myśli, więc wyszła z domu. Niecałe czterdzieści minut później dłubała już niewielkie ciastko kawowe w szpitalnej restauracji na parterze, które dostała na wyszczerbionym talerzyku w herbaciane kwiatki. Spoglądała na sklep naprzeciwko niej, gdzie trzy lata wcześniej zobaczyła małe dziecko walczące z nowotworem. Czasem, podczas nieprzespanych nocy, rozmyślała nad nim. Czy jest szczęśliwe, czy jest zdrowe, czy dobrze się czuje, czy przede wszystkim żyje. Co ciekawe, nigdy nie pomyślała o tym, by się za nie pomodlić. Niekiedy odnosiła wrażenie, że ta dziewczynka stoi przy jej łóżku, kiedy o niej myślała. Wtedy odwracała się na drugi bok, zaciskała oczy z całych sił i starała się zasnąć, byleby to dziecko od niej poszło. Wybiła w końcu godzina, gdy możliwe stały się odwiedziny pacjentów na oddziałach. Idalia szybko wspięła się po schodach na onkologię. Od razu zobaczyła uśmiechniętą Laurę wychylającą się zza drzwi. - Wchodź, szybko ! – ponagliła ją. Wciągnęła ją do swojej sali i zamknęła drzwi. Idalia, po kilku godzinach spędzonych tam wczoraj, dzisiaj czuła się tam jak u siebie. - Lekarz właśnie u mnie był – zaczęła opowiadać Laura żywiołowym tonem. – Jestem w bardzo dobrym stanie, więc od jutra zaczynamy chemioterapię ! - To wspaniale ! – Ida przytuliła przyjaciółkę mocno, dając upust rozpierającej jej radości. - Wiem, ja też się cieszę ! - Poza tym, widzę też, że twoje nastawienie na leczenie jest o wiele większe niż było wczoraj –stwierdziła Ida. - Chcę żyć. Jak nigdy dotąd – wyjaśniła Laura, cała promieniejąc. Blondynka sięgnęła do szuflady nocnego stolika. Pogrzebała w nim chwilę. Wyciągnęła z niego delikatny, złoty łańcuszek. Zwisała z niego niewielka, niebiesko – fioletowa kuleczka. Gestem nakazała Idzie rozłożyć dłoń. Ostrożnie położyła go na niej, a Idalia miała okazję przyjrzeć mu się uważniej. - Ten, który zawsze nosisz - zauważyła szatynka. - Tak – zgodziła się Laura, przytakując głową. – Daję ci go – dodała, mając uśmiechnięta wargi. - Nie mogę go wziąć. Jest twój - zapierała się ta druga. - Nie bądź uparta. - Naprawdę. - Chcę, żebyś nosząc go, pomyślała o mnie. A potem, gdy nadejdzie twój czas, dała swojej córce albo innej ważnej dla ciebie kobiecie. Powiedz jej dokładnie te same słowa, które ja mówię teraz. Niech ten kamień będzie wieczny, proszę. - Dobrze – mruknęła Idalia, zapinając wisiorek na szyi. Kolejne godziny spędziły na rozmowie. Buzie im się nie zamykały. Rozmawiały i rozmawiały. O błahostkach i rzeczach całkiem poważnych, jak wczoraj. Ida raz po raz wstawała, by zrobić herbatę. Kiedy włączyła radio, całe pomieszczenie nagle stała się bardziej przyjemne i przyjazne. - Możesz stąd wychodzić ? – zapytała w końcu Laurę. - Myślę, że tak – odparła blondynka. Kilka minut zabrało im przygotowanie Laury do wyjścia. Idalia musiała pomóc założyć jej szafirowy szlafrok, wstać, a potem przytrzymać koleżankę, której nagle zrobiło się słabo. Żeby gdzieś pójść, musiała trzymać się kurczowo drążka od kroplówki. Ida nie wiedziała, co takiego się w niej znajdowało, ale była pewna, że nie chciała posiadać wiedzy na taki temat. - Chodź, pokażę ci coś fajnego – zaproponowała Laura, kiedy otwierała drzwi. Korytarz w tej części szpitala był cichy, żółty, miał kolorowe elementy. Po kilku sekundach zniknęły ślady słabości, Laura szła pewnie, prowadząc przed sobą metalowy drążek. Przeszły przez zakręt, wchodząc do głównego holu oddziału onkologii. Na samym środku były dwa rzędy krzeseł. Siedzieli na nich zapewne ludzie, którzy albo jeszcze nie wiedzieli, że mają raka i dowiedzą się za chwilę, albo ci szczęściarze nieposiadający komórek nowotworowych. Przed siedzeniami, zamiast szarych, smutnych okien, był umieszczony ogromny witraż. Zapewne szeroki na pięć długich metrów, a wysoki na siedem. Miał piękne, pastelowe barwy, a obrazek przedstawiał motyla wzbijającego się w przestworza. Usiadły przed tym wspaniałym oknem. Idalia wpatrywała się w nie niczym zaczarowana jego magią. - Pamiętam – odezwała się Laura po chwili. – Kiedy byłam tutaj pierwszy raz. Zakochałam się w nim. Śliczny, prawda ? - Prawda. Idalia uśmiechnęła się, odsłaniając odrobinę zęby. Ten motyl miał znaczenie bardzo symboliczne. Z brzydkiej poczwarki – którą można uznać za osobę przyjmującą chemię, bez włosów – przemienia się w pięknego motyla – nowego człowieka, zupełnie wolnego od śmiertelnej choroby, wzlatującego po nowe, lepsze życie, dar od losu, drugą szansę. Przez szkiełka wpadało niezwykłe światło załamujące się nad nimi. - Boję się – wyznała Laura, zaciskając idealne usteczka. - Czego ? Będzie dobrze. - Śmierci, Idalio, śmierci. Wspomniana dziewczyna założyła ręce na piersi. - Słuchaj, dzisiaj w radiu… - Ha, zabawne – zaśmiała się krótko Laura. – Masz dobry głos, dlaczego nie spróbujesz swoich sił akurat tam ? - Myślałam nad tym ostatnio – przyznała szatynka, spuszczając głowę. – Ty lepiej nie zmieniaj tematu. Strach jest naturalny, masz prawo się bać, ale zupełnie nie powinnaś. Jesteś pozytywnie nastawiona na leczenie, więc powinnaś pokonać chorobę i z tego wyjść. - Idalio – zaczęła Laura poważnie. – Wiem, że nie powinnam się bać. Jednak ta moja białaczka jest na tyle zaawansowana, że leczenie jedynie podtrzyma moje nędzne życie przez kilka miesięcy, żebym mgła pozałatwiać swoje sprawy. - Twoje życie nie jest bezsensowne. Ida skryła oczy w dłoniach. - Nie umrzesz. Nie, nie umrzesz – zaczęła powtarzać, czując jak ponownie zaczyna piec ją pod powiekami. - Postaram się. Słuchaj, jedź do domu, przyjedź jutro, wyśpij się. Muszę ten dzień przeżyć sama. Nie gniewaj się. Przepraszam, że tak wyszło. - Dobra. Idalia zabrała swoje rzeczy i pędem wybiegła ze szpitala, wsiadając w pierwszy autobus, który nadjechał. Oparła głowę o zimną, wibrującą szybę. Laura chce żyć, jednocześnie nie chcąc. Nie potrafiła jej zrozumieć. W mieszkaniu nie było nikogo. Nastawiła jak najgłośniej swoją ulubioną piosenkę , nie hamując przy niej łez.