Rozdział VII

6 czerwca
Ostatnio nie piszę w pamiętniku. Nie jest to dla mnie jeszcze zbyt dziecinne, po prostu świetnie się bawię. W końcu na amen znienawidziłam moją klasę i teraz przyjaźnię się tylko z Danielem, Kaśką, czasem pogadam też z Asią. Za dwa dni wyjeżdżamy na wycieczkę, czterodniową do Wrocławia. Strasznie się cieszę. Tylko ten wyjazd, jeszcze tydzień i witam wakacje. Czuję, że będą niezapomniane…

12 czerwca
Jeszcze kilka dni, tylko kilka… Wrocław cudny, będę tam wracać.


Idalia na dwa dni przed zakończeniem roku wpadła w panikę. Z każdą minutą było coraz bliżej do corocznego, oficjalnego opuszczenia szkoły przed uczniów, a tym samym do wyznania uczuć najlepszemu przyjacielowi.
W ostatni dzień szkoły wyszła z domu dosyć wcześnie. Świeciło już lekkie słońce, było przyjemnie na dworze. Czerwiec…
Przejrzała się w mijanej sklepowej witrynie. Biała bluzka dobrze na niej leżała, a fioletowe korale zwisały jej z szyi. Spódnica w miarę opadała na jej blade nogi. Nie lubiła nosić ani spódnic, ani sukienek. Przeczesała dłonią rozpuszczone włosy i stwierdziła, że jest idealnie.
Szkolna aula do połowy była zapełniona już uczniami oczekującymi na wakacje. Szybko odnalazła trzy koleżanki. Zaczęła przyglądać im się z ciekawością, po chwili wkręcając się w rozmowę. Kasia strasznie zmieniła się przez ten rok. Spoważniała, nabrała dystansu do wielu spraw. Nie była już sobą, tą samą, wygadaną Kaśką pełną miliona pomysłów na minutę. Idalia strasznie za nią tęskniła, chociaż nie chciała się do tego przyznać przed sobą.
- Chyba już zaczynają – mruknęła Aśka, ciągnąc za sobą Idę, aby usiąść na środku Sali.
Weszła dyrektorka. Kobieta była przy kości, miała ciemne włosy oraz małe oczy. Dzisiaj ubrana w czarną sukienkę stanęła na mównicy.
Idalia nie słuchała jej przemówienia. Co rusz rzucała spojrzenia na tył głowy Daniela siedzącego kilka rzędów przed nią.
Kobieta mówiła przez ponad godzinę, dlatego większość uczniów starała się nie zasnąć – z każdą chwilą upał przybierał na sile i w pomieszczeniu brakowało dostępu do powietrza. „Chyba będzie burza…”, stwierdziła Ida, smutnie wyglądając przez ogromne okno.
- Proszę o spokojne udanie się do sal – wypowiedziała magiczne zdanie dyrektorka, które ucieszy chyba każdą klasę na świecie. Wszyscy gwałtownie poderwali się i zaczęli tłoczyć przy wejściu, by jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
Ida lubiła swoją wychowawczynię. Była dosyć młodą kobietą, uczyła swoją klasę informatyki, można było z nią pogadać na każdy temat oraz doskonale rozumiała, że młodzież pod jej opieką nie chce już dłużej przebywać w szkole, dlatego powiedziała kilka zdań o ich dotychczasowej współpracy, chwaląc ich przy tym, rozdała świadectwa i wypuściła do domu.
- Hej, Daniel ! – zawołała dziewczyna za chłopakiem, którego wypatrzyła w tłumie zbiegającym po schodach. Odwrócił się i przystanął przy ścianie, czekając, aż wszyscy przejdą, by mogli spokojnie porozmawiać.
- Cześć ! Jak pierwsze chwile wolności ?
- Świetnie, naprawdę. Muszę ci coś powiedzieć… - zaczęła powoli Idalia.
- Najpierw ja, panowie przodem – żachnął się Daniel.
- Chyb coś pomyliłeś, ale niech ci będzie…
- Mam dziewczynę – oznajmił z poważną miną.
- Dziewczynę ? – powtórzyła Ida totalnie zbita z tropu.
- No.. tak. Jest wspaniała !
- Jak ma na imię?
- Alicja. Czekaj, chciałaś coś powiedzieć… ?
- Już nic ważnego. Pa – ucięła, odwracając się na pięcie.
Wypadła ze szkoły.
- Alicja… - wyszeptała, idąc szybko w stronę domu. – A to mógł być taki dobry dzień…
Weszła do domu i rzuciła torebkę w przedpokoju. Wpadła do swojej sypialni, rozpinając bluzkę, aby przebrać ją w końcu na coś innego.
- Dziecko ! – usłyszała głos dobiegający z kuchni. Zdziwiła się. Kiedy wychodziła, rodziców nie było już w domu. – Pokaż świadectwo.
Idalia weszła do kuchni, niosąc w ręku świadectwo ukończenia pierwszej licealnej. Podała je mamie stojącej przy mikrofalówce. Kobieta zaczęła coś mruczeć, uważnie się mu przyglądając.
- Czwóra z chemii ! – krzyknęła, odrobinę niedowierzając. – Tak nisko jeszcze nie upadłaś. Nigdy.
- To jest drugie najlepsze świadectwo w pierwszych klasach! Mam nawet piątkę z fizyki, co niemalże równa się z cudem !
- Cicho ! Cztery to słaba ocena – zawyrokowała matka Idy.
- Tak. Ty wszystko wiesz lepiej.
- Nie mów do mnie tym tonem !
- Będę mówiła jak chciała ! – odgryzła się dziewczyna.
Rzuciła matce wściekłe spojrzenie i trzasnęła drzwiami ze złością. Ida wybiegła z mieszkania i wybuchła płaczem. Miała już dosyć kłótni z matką, która nawet nie wiedziała, ile miała lat. Usiadła na schodkach przed domem. Natychmiast tego pożałowała, gdyż zapomniała zabrać ze sobą parasolki, a z ciężkich, ołowianych chmur natychmiast zaczęły sączyć się łzy pełne rozpaczy. Nałożyła na głowę kaptur lekkiej, zielonej kurtki, odpowiedniej na jeszcze chłodne majowe wieczory.
Wstała. Szła powoli, pociągając co kilka sekund nosem. Czuła w sobie niezwykłą gorycz. Schowała zmarznięte ręce do kieszeni podszytej wiatrem. Po kilkunastu minutach minęła liceum, którego tak nie lubiła. Kilka miesięcy temu wskoczyłaby za tymi ludźmi w ogień - tak bliscy jej byli. Teraz jednak się to zmieniło. Coś się popsuło, w klasie utworzyły się ścisłe grupki. Nie chciały wpuszczać do swojego grona nikogo innego. Pozostała tylko ona i Kaśka, pośrodku całego zamieszania.
Spojrzała na zamkniętą bramę z czarnego metalu. Minęła ją bez nawet niewielkiej sympatii. W tej chwili wiedziała tylko jedną rzecz – gdzie chce się znaleźć, bez względu na wszystko co wydarzy się po drodze. Jej kruchy nastrój przerwał dzwonek telefonu. Wyciągnęła go z niewielkiego plecaczka, przeczytała na wyświetlaczu „Laura” i nacisnęła zielony przycisk.
- Tak ? – odezwała się łamliwym głosem.
- Idalia ? – usłyszała w słuchawce głos najlepszej przyjaciółki. Był silny i stanowczy, taki jak Ida chciałaby mieć w tej chwili.
- Jestem. Co chcesz ?
- Przyjedziesz do mnie ? Proszę… - zapytała szybko.
- Właściwie jestem w drodze. Będę za chwilę.
- Dobrze. Czekam.
Przez całą podróż tramwajem Idalia zastanawiała się, skąd przyjaciółka wiedziała, jak bardzo jej potrzebowała. Wysiadła na piątym przystanku. Laura mieszkała w zabytkowej kamienicy, niedaleko centrum, do której z przystanku szło się kilka minut. Ida nacisnęła mały, brązowy guziczek i natychmiast otworzono jej drzwi do mieszkania. Wbiegła sprawnie na trzecie piętro, zatrzymując się przed numerem szóstym, gdzie delikatnie zapukała.
- Wejdź. – Usłyszała zza drzwi. Pchnęła je lekko. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widziała niskiej blondynki.
Mieszkanie Laury było urządzone w stylu afrykańskim. Ściany w ciepłych kolorach, buchające mieszankami przypraw oraz nieznanych Izie zapachów. W każdym kącie stała wystrugana żyrafa albo lew. Wszędzie mnóstwo ozdób, zdjęć sawanny, książek i pamiątek. Weszła do pokoju dziewczyny znajdującego się na końcu korytarza.
Laura siedziała na łóżku, przeczesując palcami blond włosy. Wbrew pozorom nie była jednak głupią blondynką. Wydawała się nieobecna duchem, prawie nie zauważyła, że ktoś pojawił się w jej królestwie.
- Co się stało ? – zapytała Idalia cicho, prawie szeptając. Przykucnęła przy Laurze.
- Nic wielkiego – odparła szybko, przenosząc niebieskie oczy ze ściany na przyjaciółkę. – Dlaczego chciałaś przyjechać ?
- Mama znowu się zdenerwowała. Bierze chyba za dużo tych tabletek, ręce jej drżą jak nie weźmie przez dwie godziny. Uzależniła się. – Ida wymusiła na swojej twarzy lekki uśmiech i odwróciła głowę.
Zapadła cisza. Nie bała się jej. Zawsze siedziały w ciszy, tak było lepiej, niż mówić kłamstwa. Nagle Ida otworzyła usta, a serce zaczęło mocniej bić.
- Laura – wypowiedziała powoli, ale przyjaciółka nic nie powiedziała. – Laura ! – krzyknęła tym razem, jednak bez odpowiedzi. – Laura, tylko mi nie mów, że byłaś dzisiaj w szpitalu…
Idalia wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Dziewczyna siedząca obok poruszyła tylko głową i przygryzła wargę.
- Byłam.
- I… co ? – spytała Ida, chociaż wolała tego nie wiedzieć.
- Mam… białaczkę – wyznała po krótkiej chwili Laura.
- Co ?! – wrzasnęła Idalia. Poczuła, jak całe jej ciało znalazło się nagle w bólu, a serce przyśpieszyło.
- No… białaczkę – powtórzyła spokojnie Laura. – Taka choroba.
- Dlatego jesteś zawsze taka blada, prawda ? – zauważyła Ida, a przyjaciółka skinęła głową. – Dlaczego nie płaczesz ?
- A dlaczego mam płakać ? Choroba jak każda inna – prychnęła Laura, poprawiając się na łóżku.
- Ja na twoim miejscu bym tak zrobiła.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie jesteśmy do siebie aż tak podobne – odparła Laura, wstając i kierując się ku biurku, na którym zaczęła czegoś szukać.
Idalii zrobiło się niedobrze. Stała na środku pokoju i myślała. O tym, że znowu będzie sama, bez pokrewnej duszy, nie poradzi sobie z chorobą Laury. Z chorobami jest tak - bardziej przejmują się nimi towarzysze w niedoli niż sam zainteresowany, bo on tylko próbuje ich pocieszać.
- Gdzie się twoi rodzice ?
- Stwierdzili, że muszą się przewietrzyć, ale zapewne nie chcieli widzieć, jak płaczę – odpowiedziała natychmiast Laura.
- Poddasz się chociaż leczeniu ? – Pytanie padło prawdopodobnie w złym momencie. Laura stanęła w półkroku. Po kilku chwilach usiadła na łóżku i na kolanach położyła gruby, niebieski zeszyt ze złotymi księżycami.
- Tak. Niewiele czasu mi zostało, za późno dostałam diagnozę. W sumie nawet nie powinnam brać chemii, po co marnować leki i umierać w szpitalu, kiedy ja wolę umrzeć… na przykład w Hiszpanii ? Poza tym, nawet jeśli leczeniu zakończy się sukcesem, będę żyła jeszcze najwyżej dwadzieścia lat – stwierdziła Laura, a jej koleżanka była w szoku.
- Dwadzieścia pięknych lat, podczas których możesz zrobić miliony dobrych rzeczy ! – oburzyła się.
Usiadła obok Laury, przewracającej już stare kartki pamiętnika. Były to karty historii, zapisanej przez kilka charakterów pisma, przyozdobione muszlami znad morza, kilkoma igłami z drzew gór, rysunkami odręcznie namalowanymi na nudnych lekcjach oraz zdjęciami uśmiechniętych ludzi z całego globu.
- Co to jest ? – zagadnęła Laurę.
- W wakacje zawsze zabierałam go ze sobą, by zapisywać wszystko, co robiłam, co zobaczyłam, kogo spotkałam. Robiłam im zdjęcia, prosiłam o wpisy i adresy, pamiątki, dzięki którym mogłam ich potem zapamiętać… - Laura przerzuciła kilka kartek do przodu.
Strona była piękna, cała w kolorze szkarłatnym, z kilkoma niebieskimi punkcikami na samej górze. Po lewej ktoś narysował rubinową różę z trzema ostrymi kolcami. Obok znajdował się wpis z datą z czerwca, trzy lata temu, a pod nim zdjęcie – Laura stojącą z blondynką z długimi, prostymi włosami i szarymi oczami. Wyglądały prawie jak bliźniaczki. Nad wszystkim królował napis ułożony ze złotych, ozdobnych linii – „Nigdy bez wiary”.
- Kto to jest ? – spytała niepewnie Iza.
Laura nie odpowiedziała.
Idalia wstała i nałożyła na siebie kurtkę.
- Pójdę już, nie jesteś dziś zbyt rozmowna… - poinformowała ją, otwierając drzwi od pokoju.
- A ty byłabyś rozmowna, gdybyś dwie godziny temu dowiedziała się, że masz raka ? – usłyszała cichy głos Laury.
Dziewczyna stała za nią. Oczy jej się szkliły, usta niebezpiecznie drżały. Ida przymknęła drzwi. Popatrzyły na siebie przez kilkanaście sekund w milczeniu.
- Umrę – odezwała się w końcu Laura. – Ty zresztą też. Tylko ja szybciej. Może nawet za chwilę, kiedy mnie zostawisz w tym bałaganie z tym pamiętnikiem, wspominając dawne, dobre czasy.
- Nie umrzesz – zaprzeczyła Idalia. – Nie możesz umrzeć.
- Dlaczego nie chcesz, żebym umarła ?
- Nie chcę zostać sama – przyznała Ida. Cały strach nagle z niej wyparował. Zobaczyła, jak Laura się uśmiecha.
- Nigdy nie zostaniesz sama – powiedziała Laura z pewnością. – Obiecuję.
Po twarzy Laury zaczęła spływać mała łza. Odwróciła głowę.
- Chcesz, żebym sobie poszła ?
- Przepraszam, ale tak.
Idalia otworzyła ponownie drzwi i wyszła, zostawiając za sobą przyjaciółkę. Wiedziała, że niedługo ją straci. Jednak bardzo mocno chciała, by jej najgorszym wspomnieniem związanym z nią było to, jak podczas nocnej wyprawy na łąkę wpadła do dziury wykopanej przez złośliwe zwierzęta.

Rozdział VI

6 marca
Zaprzyjaźniliśmy się z Danielem. Brzmi to trochę nieprawdopodobnie, ale jednak jest to prawdą. Zawsze lubiłam poznawać nowych ludzi, ale utrzymywałam dystans między nami. Teraz się to chyba zmieniło.
W gimnazjum, w drugiej klasie, doszła do nas nowa dziewczyna. Mieszkała kilka minut drogi od miasta. Była śliczna i wcale nie przesadzam. Nadal mam ją w pamięci. Długie, ciemne włosy, jasne oczy, pełne usta. Cud, miód, orzeszki. Wszyscy chłopcy zwariowali na jej punkcie, niestety ona była już zajęta. Miała na imię Gosia. Odeszła w połowie trzeciego roku. Trudno mi było ją pożegnać, bo się zaprzyjaźniłyśmy.
Wracając do Daniela… Laura myśli, że się w nim zakochałam. Nie, wcale tak nie jest. Jackiem też nie byłam zainteresowana w takim sensie… W sumie, kiedy byłam małą dziewczynką, miałam więcej kolegów niż koleżanek. Po prostu myślę, że z chłopcami lepiej się dogaduję. Nigdy nie byłam typem, który musi się malować po pięć razy dziennie i kupować markowe, najładniejsze ciuchy. Nie chciałabym się stać taką osobą.
Pokazałam Danielowi okolicę. Nie spodziewałam się, że naprawdę mu się spodoba, a on był nią zupełnie oczarowany ! Wiosna idzie, słońce mocniej grzeje, widniej też jest, więc posiedzieliśmy aż do zmierzchu na jakiś kamieniach w parku. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy. Przyjemnie było. Trochę też się pośmialiśmy, ponabijaliśmy się ze wszystkich…
W każdym razie, do domu wróciłam zadowolona.

9 marca
Przez całą przerwę przed biologią śmialiśmy się z Danielem tak bardzo, że aż dostałam czkawki i musiałam przez całą godzinę pić wodę pożyczoną od Kacpra. Jakoś specjalnie nigdy za nim nie przepadałam, ale mnie uratował, za co jestem mu wdzięczna.
Z czego się tak śmialiśmy ? Nawet nie wiem. Ja zaczęłam się śmiać, potem on, następnie zobaczyliśmy coś śmiesznego i… tak już zostało.
Laura mówi, że jestem taka szczęśliwa, jakbym się zakochała.
Zaprzeczam. Jestem szczęśliwa, bo mam przyjaciół. Po prawie roku tułaczki w poszukiwaniu siebie, swojej zaginionej osobowości – odnalazłam ją. Czy to nie jest cudowne ? Jem czekoladę, zachwycam się jakimiś pierwszymi oznakami wiosny i żyję całą sobą. To jest szczęście.
W poniedziałek sprawdzian z chemii. Już czuję, jak jutro wieczorem siedzę przy radiu i próbuję się uczyć…

10 marca
Laura ma rację. Zakochałam się.

15 marca
Daniel mnie obudził wiadomością. Uśmiechnęłam się, poczułam skrzydełka w brzuchu, trzepotały delikatnie. Napisał, że w szkole ma dla mnie niespodziankę. Ucieszyłam się jak głupia, natychmiast odpisałam. Oczywiście do szkoły weszłam w świetnym humorze, który już po kilku sekundach zepsuło kilku chłopców z klasy. Pytali, czy jesteśmy z Danielem razem, bo od tygodnia spędzamy ze sobą prawie każdą przerwę. Odparłam, że nie, co było prawdą, jednak oni stwierdzili inaczej i zaczęli się śmiać. Zachowanie godne co najwyżej pierwszej gimnazjum.
Niespodzianką miały być bilety do kina na sobotę. Zgodziłam się, chociaż razem ustaliliśmy, że będzie to wyjście typowo koleżeńskie. I tak się cieszę.

17 marca
Od rana mam na twarzy uśmiech. Odwiedziła mnie Laura, przynosząc ze sobą kilka ciastek domowej roboty (jej mama je przygotowała). Pyszne. Ustaliłyśmy szczegóły wyjazdu. Nie mogę się doczekać.
21 marca
Oficjalnie wiosna. Oficjalnie miłość, jestem tego pewna, chociaż on tego nie wie. Standardowa sytuacja. Szkoda mi samej siebie, niestety. Do wyjazdu na ferie wielkanocnej coraz bliżej. Daniel wysyła do mnie setki smsów na godzinę. Nie nadążam mu odpisywać. A może on… też coś… ? Nie wiem. Miłość boli. Jedyne, czego teraz potrzebuję to sen i odrobina radia. Dobrze, że rodziców nie ma nigdy w domu, bo chyba by nie znieśli tej ciągłej muzyki płynącej z odbiornika.

29 marca
Zorganizowali dyskotekę wiosenną. Przyszła zaskakująca duża ilość kujonów… Tańczyliśmy. Raz, drugi. Zatapiam się w jego zapachu, jego ruchach. A czy on w moich ? Jest tyle zagadek, tyle nici poplątanych ze sobą, ale nikt nie ma czasu ani ochoty na ich rozwiązywanie. Niestety, jest mi to dane.
Chcę już ten wyjazd z Laurą, tak bardzo chcę uwolnić myśli.

18 kwietnia
Laura dzwoniła. Mamy plan. Jutro lecę do sklepu. Czuję, że będzie świetnie.

Idalia nie wiedziała, dlaczego ma takie szczęście do ludzi. Najpierw Laura, a teraz Daniel. Uwielbiała z nim spędzać czas. Byli takimi świetnymi przyjaciółmi. Zawsze tak jest w przyjaźniach damsko –męskich. Ale jednak strona zawsze poczuje coś więcej do drugiej. Za to Idalia się nienawidziła. Nie chciała psuć tej pięknej przyjaźni związkiem.
Nie mogła się doczekać ferii wielkanocnych. Przygotowała listę potrzebnych rzeczy, wszystkie już zgromadziła w jednym miejscu, a teraz tylko czekały na spakowanie. To miał być piękny tydzień. Na dodatek każda godzina przybliżała ją też do upragnionych wakacji, które zamierzała spędzić na twórczych zajęciach. Może jakieś warsztaty ?
Już teraz jej artystyczna dusza domagała się spełniania, dlatego w ostatni dzień szkoły przed świętami, biegając po Krakowie w długiej spódnicy i rozwianym włosem, poszukiwała ogromnego arkuszu twardego papieru. Razem z Laurą postanowiły zrobić ich mapkę przyjaźni, na której nakleją swoje zdjęcia i umieszczą najważniejsze dla nich wydarzenia przeżyte wspólnie.
Umówiły się, że Idalia kupi kartkę, ale to Laura ją ze sobą weźmie. Dlatego właśnie teraz Ida zmierzała w stronę mieszkania koleżanki. Jeszcze nigdy u niej nie była, Laura twierdziła, że to za sprawą wiecznego remontu, który rzekomo miał zakończyć się dopiero za kilka tygodni. Wbiegła szybko po schodach na trzecie piętro i zadzwoniła do drzwi. Natychmiast jej otworzono.
- Cześć, właśnie się pakujemy – usłyszała cichy głos Laury. – Masakra – dodała szybko.
Ida podała jej zrolowaną kartkę przez lekko uchylone drzwi.
- To jutro będziemy u ciebie po dwunastej – poinformowała Idę.
- Nie mogę się doczekać - odparła tamta z uśmiechem na ustach.
Wieczorem zabrała się do pakowania swoich rzeczy. Zamknęła drzwi od pokoju. Wyjątkowo nie włączyła radia, tylko płytę. Z ich sterty położonej na biurku wygrzebała jedną, do której miała sentyment. Queen zabrzmiał w jej głośnikach i nagle zrobiło jej się o wiele lepiej. Mimo wszystkiego, co mówili Idalii koledzy ze szkoły, nadal lubiła swój gust muzyczny i nie przepadała za nowymi piosenkami produkowanymi przez współczesnych „artystów”.
Wyciągnęła walizkę spod łóżka i otworzyła jej wieko. Sięgnęła po bluzki ze sterty przygotowanych rzeczy i po kolei wszystko skreślała, kiedy lądowało na dnie walizki. Znalazła się tam między innymi jedna książka, mały notesik, piórnik z kolorowymi pisakami, kredkami oraz brokatami, które będą potrzebne do wykonania mapki oraz mały, biały miś. Zawsze zabierała go ze sobą, chociaż zawsze pozostawał ukryty w ciemnych, strasznych czeluściach bagażu. Czuła się z nim po prostu o wiele bezpieczniej.
Po kilku minutach była gotowa do drogi. Położyła się na łóżku, napisała smsa do Daniela, że chyba nie będzie mieć tam, w górach, zasięgu, więc to ich ostatnia pogawędka. Zadzwoniła. Idalia natychmiast się zerwała. Życzył jej dobrej podróży i kolorowych snów. Była tym taka podekscytowana, że wiedziała, iż nie ma szans, by dzisiaj zasnąć. Jednak po kilku minutach zmorzył ją sen i już nie myślała o tym, że za niecałe piętnaście godzin ruszy po jedną z wielu swoich przyszłych przygód.

- Pa, tato. Będę tęsknić – pożegnała się Idalia, stojąc przed domem. Mamy oczywiście nie było. Nie mówiła tego jednak szczerze. Cieszyła się jak dziecko na ten kilkudniowy wyjazd najlepszą przyjaciółką. Tata wcisnął jej ręki banknot dwudziestozłotowy, mrucząc przy tym, że jest on „na jakieś dobre ciastko”.
Wsiadła do samochodu rodziców Laury i zamknęła za sobą drzwi. Pani Lenartowicz odpaliła samochód i ruszyli spod podjazdu.
- Napisałaś do Daniela, że cię nie będzie ? – odezwała się Laura cicho po chwili, a Idalia przytaknęła.
Jechali kilka godzin. Dziewczyny już na samym początku jazdy ustaliły, że nie będą zbyt głośno się śmiać ani rozmawiać. Kto chciałaby przecież słuchać rozmowy dwóch nastolatek ?
- Już dojeżdżamy – zauważył tata Laury. Kilka sekund później zatrzymali się przed domem pomalowanym na fioletowo ze ślicznym, kolorowym ogródkiem.
- Boże, tu nie ma zasięgu – syknęła blondynka, na co jej ojciec odchrząknął :
- Co jak co, ale Bieszczady to piękne góry. Z zasięgiem lub bez.
- Oj, dziewczyny, wytrzymacie bez telefonu – westchnęła pani Lenartowicz.
Wszyscy wysiedli z auta, biorąc ze sobą podręczne bagaże. Rodzice przyjaciółki poszli szybciej, by zapukać do drzwi. Otworzyła im starsza pani. Miała długie, siwiejące powoli włosy i zielone, intensywne, oczy. Otulona w kolorowy szal wyszła na podwórko. Wycałowała swoją córkę oraz swojego syna, a potem ukochaną wnuczkę. Na koniec, jak przewidywała Ida, zostawiła właśnie ją. Ida była dosyć niska, ledwo sięgała metra sześćdziesięciu, a nawet babcia Laury była od niej wyższa, na szczęście tylko o kilka centymetrów.
- A więc to ty jesteś tą wspaniałą Idalią, tak ? Miło mi cię w końcu poznać.
- Panią też !
Kobieta przyjrzała jej się uważnie, ale po chwili chwyciła ją w ramiona, co było niezwykle przyjemnym i ciepłym gestem z jej strony.
- Nasze małe będą spać na poddaszu. Weronika już jest, przyjechała wczoraj. Wchodźcie, wchodźcie. Zanosi się na deszcz.
Kiedy Ida tylko przekroczyła próg, słodki zapach kwiatów lawendy utulił ją swoim płaszczem utkanym z jej płatków. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Na każdej ścianie w jasnym kolorze żółtego lub niebieskiego wisiał co najmniej jeden obraz przedstawiający szkocie morze, francuskie prowincje albo wysuszone słońcem afrykańskie pustynie.
- Kto to Weronika ? – szepnęła do Laury, odciągając ją delikatnie na bok, z dala od tłumu przy drzwiach wejściowych.
- Moja kuzynka. Strasznie nadęta. Nic mi nie mówili, że ona także tutaj będzie – wyjaśniła szybko blondynka, trochę usprawiedliwiającym tonem.
Weszły po schodach, chcąc zostawić swoje rzeczy w pokoju. Idalia pociągnęła za drewnianą klamkę w kształcie bulwy prawie w tym samym momencie co osoba chcąca wyjść od wewnątrz. Wystraszyła się, odskakując do tyłu.
- O… ! Przepraszam – syknęła dziewczyna wychodząca od drugiej strony. Zdobyła się na wymuszony uśmiech odsłaniający równe, białe zęby. Miała jasną cerę, prawie jak jej kuzynka, oraz czerwone, farbowane włosy opadające kaskadami za ramiona.
Wyminęła Idalię zręcznie, pozostawiając ją w chwilowym osłupieniu.
- Widzę, że się poznałyście – mruknęła Laura, pchając drzwi. Weszły do środka.
Rozejrzały się po jasnym, pastelowym pokoiku. Miał trzy, duże okna, przez które wlewały się promienie słoneczne tłumione nadciągającymi chmurami znad wschodu. Byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że…
- Tutaj się trzy łóżka… - jęknęła Laura, opadając na jedno z nich. – Czyli nie będzie nocnych pogaduszek.
- Coś się wymyśli – pocieszyła ją Idalia, chociaż w duszy czuła, że tak nie będzie. Usiadła na łóżku obok.
- Ona jest strasznie wredna - wypowiedziała Laura, patrząc się w jakiś przedmiot na komódce po drugiej stronie pomieszczenia.
- Ile ona ma lat ?
- Jest młodsza ode mnie.
- Żartujesz ! – Idalia podniosła się nagle, a blondynka pokręciła przecząco głową.
Drzwi otworzyły się ponownie. Ujrzały w nich Weronikę, która pewnym chodem weszła do środka, poruszając zmysłowo biodrami. Było to nie do pomyślenia, że miała przynajmniej czternaście lat. Rzuciła Idzie zabójcze spojrzenie.
- Zejdź z mojego łóżka – fuknęła do niej. Szatynka natychmiast ustąpiła jej miejsca. Ruszyła do tapczanu przy oknie wychodzącym na zachód.
- Jak nowa szkoła, Weruś ? – zagadnęła lekko Laura kuzynkę, która niechętnie odwróciła głowę w jej stronę.
- Oczywiście najlepsze stopnie na półrocze z całego pierwszego roku – odparła Weronika, jakby od niechcenia. – Idalia, tak ? – Wycelowała palcem w stronę dziewczyny, a ta pokiwała głową. Mierzyły się wzrokiem przez kilka sekund.
„Rudy chomik”, przemknęło Idzie przez myśl. Uśmiechnęła się z własnej pomysłowości. „Rudy chomik” zapewne uznał, że jest to uśmiech przeznaczony dla niej, dlatego odwróciła głowę w inną stronę.
- Zmień fryzurę – zaczęła, znowu spoglądając na Idalię. Mówiła delikatnym tonem, jakby nie chciała sprawić jej przykrości. – Pogrubia twoją twarz. Nie maluj się też tak, bo wyglądasz jak…
- Powiedziała ta, co sama się maluje jak dama lekkich obyczajów – mruknęła pod nosem Laura.
Weronika rzuciła jej lodowate spojrzenie pełne nienawiści.
- O matko ! – krzyknęła blondynka, wstając tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. Musiała przytrzymać się regału z zakurzonymi książkami o taternictwie. – Zostawiłam apteczkę w samochodzie. I aparat. Iduś, pójdziesz po nie ? Za chwilę do ciebie dołączę.
Idalia bez słowa opuściła dwie dziewczyny. Była niezwykle wdzięczna Laurze za wymyśloną historyjkę o nieprzyniesionych rzeczach. Postanowiła zaczekać na przyjaciółkę pod uchylonymi drzwiami. Wybrało najdogodniejsze miejsce – takie, w którym jest dosyć ciemno, by nie było jej widać, ale też równie dobrze wszystko słychać.
- Nie pozwalaj sobie za wiele, wszystko i tak zwróci się przeciwko tobie – syknęła przyjaciółka do rudej kuzynki. Trzy sekundy później Laura chwyciła ją za rękę i pociągnęła na dół.
- Nie chcę z nią dziś jeść - jęknęła Ida, wychodząc na dwór.
- Daj mi dwie minuty. – Laura wróciła się, żeby wejść do kuchni mieszczącej się na parterze. – Jak coś to boli cię głowa – poinformowała ją chwilę później. – Możemy zjeść kolację tutaj.
- Dzięki…
Nie było nic fajniejszego od kolacji z przyjaciółką na werandzie bieszczadzkiego domu, kiedy robiło się już chłodno, a z chmur powoli zaczynał kropić deszcz. Śmiały się praktycznie przez cały czas, z małymi przerwami na kolejne kęsy jedzenia. Przez cały wieczór wymyślały najróżniejsze sposoby na pozbycie się Weronika z domu, mocno wierząc w to, że przez kilka dni uda się je zrealizować, nawet jeśli były całkowicie nierealne.
Weronika położyła się jako ostatnia. Zanim to jednak uczyniła, szydziła z Idalii i jej „chłopaka”, którym miał być Daniel, ponieważ, kiedy tylko udało się złapać chociaż niewielki zasięg, pisali do siebie wiadomości, opisując co ciekawego dzisiaj robili. Daniel, podobnie jak Laura, bardzo uśmiali się z „rudego chomika”.
Idalia, kładąc głowę na poduszkę, poczuła, że ten dzień był wspaniały. Nigdy tego nie robiła, ale tym razem podziękowała Bogu za to, iż mogła go przeżyć. Zasnęła z uśmiechem na ustach.

- Dziewczyny, szybciej, spóźnimy się.
- Nie możemy, Weronika zajęła łazienkę – odparła Laura, opierając się o ścianę.
Babcia blondynki zapukała do drzwi. W odpowiedzi usłyszeli zduszone „zajęte”. Kobieta powtórzyła czynność. Szczęknął metalowy zamek i sekundę później z pomieszczenia wyszła Weronika z mocno wymalowanymi oczyma.
- O nie, moja panno – mruknęła złowrogo babcia. – Tak do kościoła nie pójdziemy…
Wzięła wnuczkę za rękę i zaprowadziła do kuchni, pozwalając tym samy Idzie i Laurze na wejście do toalety.
- Pamiętasz, jak wczoraj przez przypadek dostałam od ciebie plecakiem w brzuch ? – spytała Laura, a Idalia kiwnęła głową na znak, że pamięta.
Przyjaciółka podniosła do góry kawałek białej, zwiewnej bluzki, odsłaniając tym samym kolorowego siniaka na wysokości żołądka, ciągnącego się aż po jelita. Ida zakryła gwałtownie usta ręką.
- Wygląda tak, jakby ktoś cię pobił – stwierdziła po chwili, przyglądając się śladowi na ciele Laury.
- Właśnie – zgodziła się tamta i chwyciła się ramienia szatynki. Znowu zakręciło jej się w głowie. – Dlatego proszę cię, nie mów nic rodzicom…
- Spokojnie. – Idalia uśmiechnęła się do niej i otworzyła drzwi. – Chodź, czekają na nas.
Minęła ja Weronika, szyderczo zaglądając im w oczy.
Kościół był mały, drewniany, u stóp jednej z bieszczadzkich gór. Miał ładne detale, szklane witraże, przez które połyskiwały w blasku kwietniowego słońca; po wczorajszej niepogodzie nie było śladu. Wyjątkowo dzisiaj żadna ławka nie została niezapełniona. Ksiądz szybko poświęcił przyniesione do niego wiklinowe koszyczki, by rodziny mogły się sobą nacieszyć.
- Idalio. – Dziewczyna usłyszała głos mamy Laury w swoim uchu. – Nie wiem, czy dziewczyny już ci opowiadały, ale w każdą Wielką Sobotę, a właściwie jej wieczorną porą, robimy ognisko na pobliskiej polanie – wytłumaczyła kobieta, a Ida uśmiechnęła się na tę wiadomość.
- Świetnie ! Uwielbiam ogniska – oznajmiła.
Niecałe dwie godziny później Laura wyniosła na domową werandę wielką kartkę papieru, a Idalia szła za nią, trzymając w rękach masę kredek oraz pisaków. Rozłożyły to wszystko na ogromnym stole i zabrały się do pracy, najpierw omawiając swoje plany na wykonanie mapki.
- Jakie tło ? Może pomarańczowe ? – zaproponowała Laura.
- Albo żółte… - podrzuciła druga.
- Myślę, że żółte jest odpowiednie – zgodziła się blondynka i zaczęła szukać kredki w tym kolorze. Kilka szybkich ruchów i biała kartka stała się żółta.
Idalia sięgnęła po ich zdjęcie, wygrzebując je spod sterty obrazków wyciętych uprzednio z gazet.
- Na środek – powiedziała, a Laura skinęła głową, podając jej klej.
Z każdą minutą elementów przybywało. Zdjęcia, śmieszne podpisy, kwiatki, motylki, serduszka, ważne daty. Bawiły się przy tym znakomicie i szybko skończyły. Dzieło prezentowało się wspaniale, przerosło ich oczekiwania. Pozostał tylko jeden problem – nie wiedziały, która z nich stanie się jego posiadaczką. Po kilku burzliwych dyskusjach zdecydowały, że pozostawią je tutaj, w Bieszczadach, by ktoś, kto będzie na szlaku i przypadkowo je znajdzie, zastanowił się nad dwoma przyjaciółkami oraz ich niezwykłą historią.

Laura wcisnęła paczkę kruchych ciasteczek do ogromnego kosza i przykryła go kocem w szkocką kratkę. Idalia pokiwała karcąco palcem wskazującym, wybuchając serdecznym śmiechem. Zaczynało się już powoli ściemniać, nadszedł zatem czas na ognisko. Weronika przygotowała kilka latarek, które teraz czekały na stole na zabranie ich do rąk. Rodzice blondynki zeszli po schodach.
- Gotowe ? – zapytał jej tata, przemiły pan Janek. – To w drogę…
Wszyscy opuścili dom w wesołych nastrojach, a Weronika, jako ostatnia, zgasiła światło, zostawiając tym samym domostwo spowite w lekkim mroku. Skierowali się na lewo, idąc żwirowym poboczem. Idalia dokładnie poczuła małe, ostre pocałunki kamyczków pod podeszwami swoich cienkich trampek. Szli przez około dziesięć minut, a z każdą sekundą podziwiali zachodzące coraz niżej słońce wraz z towarzyszącymi mu szkarłatnymi chmurami.
- To tutaj – rozległ się głos, a każdy przystanął.
Polana, już częściowo zakryta ciemnością, była ogromna. Trawa miękka, uginała się pod stopami. Laura rzuciła drewno, które niosła, obok wyżłobionego w ziemi paleniska , a Ida rozłożyła nieopodal koc. Pan Janek rzucił się, by rozpalić ogień. Mama Laury zaczęła wyciągać z koszyka naszykowane jedzenie, w tym kilka lasek kiełbasy, chleb i ziemniaki.
Dziewczyny przysiadły się do babci, czekając aż miejsce to wypełni ciepłe światło, rozpraszając mrok oraz strach, które powoli zaczęły się w nich gromadzić. Kobieta jednak poleciła im przygotowanie jedzenia, więc w czasie czekania na iskry wydostające się spod drewna, nacinały kiełbasy i wkładały na znalezione, długie patyki. Po chwili wsadziły je do ognia, a mięso zaczęło przyjemnie skwierczeć.
- Dlaczego nie jesz ? – zagadnęła Idalia Laurę, która dziabała widelcem w swoim kawałku kiełbasy.
- Nie jestem głodna – odparła ona, chwytając Idę za ramię, kiedy chciała się odwrócić. – Chodź, pokażę ci coś.
Pociągnęła Idę, zostawiając rodzinę w tyle.
- Zawsze tutaj przychodziłam, gdy byłam mała – wyjaśniła Laura i położyła się na ziemi. Ręką pokazała, żeby Idalia uczyniła to samo. Dziewczyna, zanurzając się w dużej trawie, poczuła, jak źdźbła gilgotają jej plecy oraz ramiona.
- Ładnie tutaj – stwierdziła, zamykając oczy i wsłuchując się w ciszę.
- Wiem – odpowiedziała blondynka melodyjnym głosem. Idalia zbierała się w sobie, aby wypowiedzieć słowa od paru tygodni leżące jej na sercu.
Leżały tak przez kilka minut w ciszy, obserwując gwiezdne pole wiszące nad nimi.
- Jeśli wiesz, że tu jest ładnie – zaczęła powoli – to wiesz też może, że…
- Wiem – przerwała jej Laura. – Od samego początku. Nie wiem tylko, dlaczego mi tego jeszcze nie powiedziałaś. Zamierzasz mu powiedzieć, że ci się podoba ?
Idalii nie zdziwiło to pytanie. Wiedziała, że Laura potrafi odgadnąć wszystko.
- Myślałam o dniu zakończenia roku szkolnego – wyznała, wspominając twarz Daniela.
- Dobry pomysł – pochwaliła ją Laura. – Tylko jednego nie rozumiem.
- Tak ?
- Dlaczego akurat on ?
Szatynka westchnęła ciężko i przewróciła się na lewy bok w taki sposób, by nie widzieć twarzy przyjaciółki.
Dlaczego ?
Przypomniała sobie jego uśmiech, oczy, głos. Uśmiechnęła się na samą myśl.
- Świetnie się dogadujemy. On jest taki miły, mądry, kochany. Umie matematykę i pisze wiersze… - wyjaśniła Ida, nie wierząc w to, że właśnie powiedziała to na głos.
- Naprawdę nic wspólnego nie ma to z faktem, że jest łudząco podobny do twojego zmarłego kolegi ?
- Nie, nie ma. Nic a nic.
- Księżyc jasno świeci, popatrz – zauważyła Laura, podnosząc rękę do góry. Ida uniosła głowę i zobaczyła, jak koleżanka rysuje jakiś kształt na niebie. Wolała nie pytać, co to znaczy.
Tarcza nieznajomego mocno lśniła, wyróżniając się bardzo na tle burego nieba. Obok niego jaśniały panny, rozpraszając ciemność. Wspólnie tańczyli, odgrywali swoje codzienne przedstawienie dla ludzi, którzy z jakiegoś powodu jeszcze nie spali, tylko właśnie ich podziwiali. Dopiero za kilka godzin padną zmęczeni, uciekając przed złotymi promieniami, oczekując człowieczych braw.
- Laura, wiesz jak cię kocham, prawda ?
- Co chcesz ? – fuknęła blondynka.
- Proszę, pójdź na badania…
- Jak będę musiała. Poza tym koniec roku za prawie sześć tygodni, zastanawiałaś się już co mu wtedy powiesz ? – zmieniła temat.
- Tak, raczej już wiem – odparła Ida machinalnie.
- A myślisz, że on też… ?
- Nie, raczej nie.
Dziewczyna spojrzała jeszcze raz w niebo.
- Świat tych gwiazd jest taki tajemniczy… - szepnęła Laura, zamykając oczy na chwilę.
- Nie bardziej niż ludzki.
Cisza.
- Nie muszę iść się badać, ja wiem na co choruję – odezwała się nagle blondynka. – Mam anemię, nic specjalnego.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Uznałabyś mnie za słabą. Nie chciałam tego.
- Głupia jesteś – stwierdziła Ida. – Wcale nie. A gdybym nagle zachorowała na raka, odwróciłabyś się ode mnie ?
- Nie, oczywiście, że nie.
- Widzisz, ja też. Możesz mi mówić wszystko.
Laura westchnęła ciężko.
- Jesteś starsza ode mnie, dla ciebie sprawy dla mnie ważne są błahe – usprawiedliwiła się blondynka.
- Wcale nie. Nie traktuję cię z wyższością. Wydaje mi się, że jesteś w takim samym wieku jak ja…
- Miło. Wracamy już ?
Obie podniosły się z ziemi. Laurze zakręciło się w głowie, więc Idalia podtrzymała ją. Wyruszyły w powrotną drogę ze świata gwiazd do kraju ludzi.

Rozdział V

10 lutego
W końcu po męczących miesiącach koniec ze szkołą mamy wolne. Niby na dwa tygodnie, ale to i tak strasznie dużo, a ja bardzo się z tego cieszę. Mam już dosyć fizyki z Ambroziak orz matematyki z panią Cichą. Na cudowne czternaście dni uwolnię się od kilku kujonów z mojej klasy oraz prześmiewców, którzy myślą, że są naprawdę fajni, kiedy wyśmiewają się z innych.
Laura wczoraj mnie odwiedziła. Stwierdziłyśmy, że te ferie będą zupełnie inne, lepsze od pozostałych, bo spędzimy je razem, na samych przyjemnych rzeczach. Będą niezapomniane.
Maluję paznokcie na czerwono. Dawno nie czułam się tak nabuzowana pozytywną energią.
Słucham radia, mówią o moim województwie w wiadomościach. Chyba napiszę do nich maila, może będę miała takie szczęście, że przeczytają go na antenie ? Mam nadzieję…
Myślałam dzisiaj w nocy o Nim.
Jacek…
Jaki on był ? Kochany, najmilszy, najlepszy. Tęsknię ze nim potwornie. Za jego głosem, który łagodnie do mnie mówił – „No chodź, Dalio, chodź!”, a kiedy często wypłakiwałam mu się na ramieniu mówił tak – „Dalio, masz jesteś silną dziewczyną i musisz tę siłę wykorzystywać, słyszysz ?”.
On jedyny zwracał się do mnie nie jako do Idalii czy Idy, ale jako Dalii. Dla niego byłam kwiatem, a Jacuś był dla mnie bratem.

14 lutego
Walentynki. Kolejne spędzone samotnie. No, nie do końca, jednak Laury nie można uznać za moją drugą połówkę.
Udałyśmy się do kawiarni. W każdym kącie zakochani, okropne uczucie, kiedy jest się samym. Trzeba chyba w końcu kogoś znaleźć, a nie siedzieć i użalać się nad sobą. W każdym razie zamówiłyśmy ogromne ciastka z różowym lukrem i w trzy minuty (tak, trochę przesadzam) już zniknęły. Musimy kiedyś takie upiec, na pewno będzie zabawnie.
Resztę popołudnia spędziłyśmy w księgarniach i antykwariatach, podziwiając najnowsze oraz najstarsze książki. Żałowałam trochę, że wszystko wydałam na ubrania kilka dni temu, bo z pewnością stałabym się posiadaczką kilku tomów niezwykłych tomów, które tam się znajdowały.

20 lutego
Laura wyciągnęła mnie do teatru. Podobało mi się. Zwłaszcza, jak aktorzy operowali głosem. Głos ludzki to taki niesamowity dar.

23 lutego
Za chwilę do szkoły. Nie chcę. Jest dobrze teraz, potem już tak dobrze nie będzie. Czuję to pod skórą. Ale i tak żyje się cudnie. Coś myślę, że dzięki pogodzeniu się z Laurą, w klasie przez siedem godzin dziennie będzie lepiej, łatwiej. Nawet każda godzina spędzona z Ambroziak nie będzie taka straszna, a teraz będę miała też komu opowiedzieć o kłopotach w domu. Nie wiem dlaczego, jednak nagle stałam się szczęśliwą osobą… To chyba dzięki temu, że mam przyjaciółkę. W końcu prawdziwą.
Laura to niezwykła postać, chociaż ludzie zarzucają jej wiele złego. Opowiadała mi o tym. Mówią o niej, że jest pustą dziewczynką, ponieważ ma taką niesamowitą urodę. Ale oni się mylą, Laura co roku od czasów podstawówki miała świadectwo z czerwonym paskiem, a na dodatek zna biegle aż trzy języki, których zdążyła się nauczyć przez swoje piętnastoletnie życie – angielski, włoski, niemiecki. Uwielbiam też jedną z jej zalet – można z nią pogadać o wszystkim.

W poniedziałek po feriach Idalia nie miała żadnych trudności z zerwaniem się z łóżka o godzinie szóstej. Szybko wykonała poranną toaletę i wyszła do szkoły. Przybyła grubo przed czasem, co zazwyczaj się nie zdarza. Pod klasą chemiczną stało już kilkoro uczniów z jej klasy, w tym Kaśka, która natychmiast do niej podbiegła.
- Patrz, jakiś nowy – mruknęła jej do ucha, wyprowadzając Idę z krainy wiecznych rozmyślań. Pokazała na kogoś palcem wskazującym.
Roztargniona dziewczyna spojrzała w innym kierunku, niż wskazała jej koleżanka.
Podskoczyła niewysoko z wrażenia, kiedy w tym samym momencie ciało przeszył ogromny dreszcz, a serce niebezpiecznie przyspieszyło, obijając się niebezpiecznie o komórki jej organizmu.
- Jezusie – jęknęła, przygrywając swoją dolną wargę. Kaśka nie usłyszała tego, ponieważ była zajęta żywiołowym opowiadaniem komu tylko chciał o kolejnym obiekcie westchnień, który obecnością zaszczycił ich klasę.
Wysoki chłopak, blondyn o ciemnych, czekoladowych oczach, stał naprzeciwko sali do chemii. Błądził zagubionym wzrokiem po korytarzu, kręcąc głową, aby sprawić, że kędzierzawe włosy ułożą się, a nie pozostały w nieładzie.
- On będzie z nami chodził, prawda ? – zapytała jedna z dziewczyn, a Kasia przytaknęła, promieniejąc coraz bardziej ze szczęścia.
Ida stwierdziła, że za parę minut zemdleje.
- No pięknie – skwitowała, tylko z wiadomego dla siebie powodu, pod nosem. – Będzie ciekawie…
Kaśka odwróciła się.
- Co ty tam mruczysz ?
- Nie umiem chemii – odparła Idalia po kilku sekundach pustki w głowie.
Szatynka nie przepadała za panią od chemii, która ledwo wystawała zza biurka nauczycielskiego. Miała ciemne włosy, krótko ścięte, gdzieniegdzie poprzetykane pojedynczą siwizną. Zawsze ubrana w sukienki i pasujące do nich długie kardigany kobieta ta była naprawdę zimna oraz oschła. Nie była idealną kopią pani od fizyki, ale była jej bardzo bliska.
Idalia usiadła w trzeciej ławce pod oknem, a nowy kolega – tuż za nią. Zaczęła panikować , ale postanowiła nie mówić nikomu, że chłopak, którego widzi pierwszy raz w życiu, obudził w niej dawne wspomnienia.
- Kino ! – krzyknęła nauczycielka ostro, stojąc przed ławką Idalii.
Zaskoczona dziewczyna poderwała wzrok znad zeszytu.
- Tak ?
- Dlaczego nie słuchasz ? Zaczęła się już lekcja !
- Słucham, słucham. Musiałam coś sprawdzić, by lepiej zrozumieć pani wykład…
- Trzeba było uczyć się w domu !
Chemiczka odwróciła się na pięcie, obchodząc całą salę. Wróciła na swoje miejsce, przy stoliku z różnymi rodzaju substancjami, które zamierzała wykorzystać w następnym doświadczeniu.
Kaśka przesunęła w stronę Idy zeszyt, kiedy kobieta odwróciła się, żeby napisać coś na tablicy białą, kruchą kredą. Ida spróbowała odczytać wiadomość szybko nabazgraną dobrze zaostrzonym ołówkiem, co było trudne do zrobienia, ponieważ znajoma pisała jak kura pazurem.
- Nie ! – syknęła cicho do ucha przyjaciółki, obserwując przebiegającą reakcję chemiczną.
- Kino ! – Usłyszała kolejny krzyk uderzający w jej osobę dobiegający spod tablicy.
- Tak ? – odparła, delikatnie unosząc prawą brew do góry.
- Dlaczego nie piszesz ?
- Już…
- Masz pisać ! – przerwała jej chemiczka
- … Napisałam…
- Dostajesz uwagę za niewypełnianie poleceń nauczyciela !
- Dobra – mruknęła Id zrezygnowanie.
Kobieta podeszła do klasowego dziennika. Otworzyła go gdzieś w połowie, powoli przesuwała karty na lewo, by dojść do numeru dziewiątego.
- Proszę pani ! – odezwał się głos, którego do tej pory nie znała. Był stanowczy oraz pewny.
Nauczycielka podniosła wzrok, ściągając okulary z nosa jednym ruchem.
- O ! – wykrzyknęła nagle po kilku sekundach intensywnego wpatrywania się w jakiś punkt w sali. – Posłuchajmy, co nasz najnowszy nabytek, niejaki – tutaj ponownie nałożyła okulary i popatrzyła na listę osób w klasie Ib umieszczoną na lewej zakładce dziennika – pan Zagórski !
- Mogę potwierdzić, że Idalia ma całą notatkę, ponieważ pisała równocześnie z panią.
Cała klasa odwróciła ku niemu głowy, oprócz jednej osoby, która skuliła się, by nie było widać jak bardzo się zaczerwieniła i myślała tylko „Boże, on zna moje imię!”

- Cześć, jestem Daniel.
Dziewczyna gwałtownie odwróciła się od okna. Nowy chłopak w klasie, a zarazem jej wybawca, stał przed nią i uśmiechał się promiennie.
- Idalia.
Podali sobie ręce. Ida przełknęła nerwowo ślinę.
- Dzięki za uratowanie mnie na chemii – powiedziała szybko, bo nie chciała, by między nimi zapadła niezręczna cisza. Była to też pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy.
- Nie ma za co. Odniosłem wrażenie, że dzisiaj masz gorszy dzień i nie chciałem, by coś go jeszcze bardziej popsuło – odparł Daniel natychmiast.
- Skąd wiedziałeś ? – spytała Idalia, jednocześnie zadziwiona jak wystraszona spostrzegawczości chłopaka.
- Przeczucie – mruknął, podpierając się o parapet.
Roześmiali się. Dziewczyna wpatrywała się w ciemne oczy Daniela. Budził w niej lęk, ale bardzo chciała go poznać bliżej.
- Podoba ci się tu ? –zagadnęła.
- Klasa jest chyba całkiem fajna, nauczyciele tacy sobie, ale raczej tak – wypowiedział blondyn, chowając dłonie do kieszeni bluzy. – Czegoś tu jednak brakuje.
- Skąd przyjechałeś ?
- Włóczyliśmy się po świecie z rodzicami, wcześniej mieszkaliśmy w Bergamo.
- Światowy chłopak. Też lubię jeździć po świecie – stwierdziła Idalia, zaskoczona tym, z jaką łatwością przebiega ich rozmowa.
Zadzwonił dzwonek obwieszczający kolejną lekcję, tym razem język polski. Ida mruknęła coś, że musi iść. Porwała swoje rzeczy i wpadła do klasy. Pod ławką napisała szybko wiadomość do Laury. Niczego tak bardzo nie potrzebowała jak właśnie rozmowy z nią. Natychmiast.

Znowu nie zastała nikogo, kiedy wróciła do domu. Nie zdziwiła się. Włączyła radio, miała jeszcze chwilę czasu, aż przyjdzie do niej Laura. Odgrzała sobie zupę ogórkową, zaniosła ją do pokoju i pogrążyła się w lekturze kolorowego czasopisma.
- Jestem ! – Laura wpadła do pokoju przyjaciółki, a ta natychmiast zerwała się z łóżka.
- Boże, jak ty wyglądasz ! – wrzasnęła Idalia, podbiegając do niej. Chwyciła ją za ręce.
Laura była blada jak ściana, Ida takiego odcieniu skóry jeszcze nigdy nie widziała. Na dłoniach miała mnóstwo małych, zielono – żółtych siniaków.
- Co się stało ? – spytała szybko Ida, prowadząc dziewczynę przez całe pomieszczenie, aby usiadła na łóżku.
- Ta twoja drobna uwaga o tym, jak wyglądam, odrobinę mnie zabolała – wyznała cicho blondynka.
Dziewczyna ściągnęła powoli lekką kurtkę; jak na początek marca było dosyć ciepło.
- Miałam wczoraj kilka małych wypadków na wf’ie, nic specjalnego – wytłumaczyła cicho. – Nauczycielka dobrała mnie w parę z najostrzejszą laską w szkole, nic dziwnego, że mi się trochę dostało. Nic specjalnego – powtórzyła.
Laura wzruszyła ramionami, jednak Idalia nie była przekonana. Spojrzała na przyjaciółkę ze współczuciem.
- Powinnaś więcej jeść. Wyglądasz jak śmierć – poradziła jej Ida.
- Czyli jak zawsze. Naprawdę, nie musisz się o mnie martwić.
- Pójdź chociaż do lekarza, proszę – zaproponowała Laurze, poprawiając mały wisiorek na szyi, srebrną parasolkę. – Nie chcę, żebyś na coś zachorowała.
Usta Laury stały się jedną, cienką linią na jej twarzy.
- Słuchaj, spokojnie. Po pierwsze, jestem całkowicie zdrowa, po drugie, nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać o mnie, tylko o tobie. – Laura poprawiła się na łóżku, ułożyła zieloną kurteczkę na kolanach. – Opowiadaj, co się stało.
Idalia wyjaśniła, jak potraktowała ją chemiczka. Nie powiedziała jednak, kto uratował ją z opresji przed niezasłużoną uwagą. Mówiła szybko i płynnie, rzucając różnymi epitetami w stronę nauczycielki.
- Powinnaś zostać dziennikarką – przerwała jej Laura, bawiąc się zamkiem od bluzy z kapturem. – Po to mnie tutaj sprowadziłaś ?
- Nie – wypowiedziała Ida w końcu. – W klasie jest nowy chłopak.
- Ha ! Podoba ci się !
- Nie ! – zaprzeczyła Ida natychmiast. – Jednak tak. Nie ! Nie wiem… - odparła zrezygnowana i padła na łóżko. – Czekaj, mówiłaś, że powinnam zostać dziennikarką ?
- Tak, masz gadane, może ci się przydać.
- Wiesz, myślałam nawet o dziennikarstwie…
- Wróćmy do tematu – upomniała ją Laura, widząc, jak się rozmarzyła. – Podoba ci się ?
- Nie wiem.
- Więc co to za problem ? Jak ma na imię ten twój kochaś ?
- Daniel – rzuciła Idalia, przywracając z pamięci obraz chłopaka. – Pasuje do niego.
- Dobrze, to już wyjaśniłyśmy. Dlaczego jest taki wyjątkowy ?
Idalia nagle spoważniała, usiadła i wyprostowała się, poprawiając włosy.
- Jest dokładnie taki sam jak Jacek – wyznała w końcu łamliwym głosem, bo łzy napłynęły jej do oczu.
- Ten twój przyjaciel, który zginął w pożarze ?
- Najlepszy ! – prychnęła dziewczyna z pogardą.
- Czekaj, on żyje ? – Źrenice Laury zrobiły się tak wielkie jak pięciozłotówki.
- Pewnie, żyje ! Na pewno ! Chyba znasz odpowiedź. Nie wiem tylko, jak wytłumaczyć sobie tę rewelację, że pan Daniel wygląda tak samo jak Jacek ! Ma jego włosy, jego oczy, jego uśmiech i prawie jego głos. Myśli nawet tak jak on myślał… - wyrzuciła z siebie potok słów, czując, że z każdym napięcie spada coraz mniej.
- Skąd wiesz ? – spytała zaskoczona Laura.
- Do jego dziwności można zaliczyć to, że znał moje imię, chociaż nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy ze sobą. Wiedział, iż jestem smutna. Wstawił się też za mną na chemii…
Blondynka zamyśliła się na chwilę. Wyjrzała za okno, spojrzała na wystraszoną przyjaciółkę, poprawiła wdzięcznie układające się pasma na swojej głowie.
- Niezły jest – mruknęła, spoglądając z zaciśniętymi wargami na swoje butelkowe trampki. – Współczuję ci.
- A było już tak dobrze…
Idalia wstała i zaczęła chodzić po pokoju, nie wiedząc, co powinna o Danielu myśleć. Bardzo nie chciała, żeby przeszłość zaabsorbowała ją tak bardzo, by nie była w stanie martwić się o przyszłość.
- Podoba ci się – powtórzyła Laura nagle, oskarżycielsko celując palcem w znajomą.
- Nie ! – zaprzeczyła tamta, jednak nie wiedziała, co tak naprawdę powinna powiedzieć.
Laura zaczęła przerzucać kartki powieści, która leżała na nocnej szafce. Zaintrygowała ją pstrokata okładka.
- Co robisz na święta ? – zapytała, odkładając książkę na swoje miejsce.
- Dopiero przyszłam po feriach do szkoły, czego ty ode mnie wymagasz ?
- Tylko pytam – usprawiedliwiła się tamta.
- Chyba zostaję w domu, niestety. Czyli jak zawsze, w sumie… - westchnęła Idalia cicho.
- My jedziemy z rodzicami w góry. Może chciałabyś pojechać z nami ?
Idalia poderwała się na tę niespodziewaną wiadomość. Ożywiła się.
- Naprawdę? Mogłabym ?
- No jasne. Wiem, jak bardzo nie lubisz świąt ze swoją rodziną.
- Już nie mogę się doczekać tych ferii wiosennych. Będzie wspaniale, zobaczysz !
Kiedy Laura opuściła mieszkanie Idy, ta wybrała w swojej komórce numer do taty. Wolała porozmawiać z nim o wiele bardziej niż z mamą. Prawdopodobnie jako jedyny z rodziny wiedział, jak bardzo nie lubi spędzać z nimi czasu. Odebrał natychmiast. Dziewczyna poinformowała go o planach przyjaciółki, a on – ku jej ogromnemu zdziwieniu – zgodził się na wyjazd od razu.
Zadowolona położyła się na łóżku i wzięła kilka głębokich wdechów, zastanawiając się nad dzisiejszym dniem.
Była trochę smutna – z jednej strony nie wiedziała, co ją czeka – ale była też szczęśliwa. Czuła głęboko w duchu, że będzie dobrze i wszystko się ułoży.

Rozdział IV

Nowy rok rozpoczął się spokojnie. Nie odbyła się żadna kłótnia z mamą, a Idalia była zadowolona z tego, jak po świętach przywitano ją w szkole. Wszystko wychodziło na prostą. Wszystko, oczywiście oprócz jednego, małego szczegółu.

Tella : Lauro, przepraszam Cię mocno. Z całego serca. Wszystko wytłumaczę Ci na spokojnie, jeśli tylko dasz mi szansę dojść do głosu. Przepraszam…

Laura. To ona była sprawczynią coraz większego smutku w głowie Idy rodzącego się z każdym dniem. Nie umiała poradzić sobie z uczuciem, które towarzyszyło jej od pamiętnego spotkania. Wiedziała, że to była jej wina. Cały czas myślała tylko o tym, czy nic bardziej poważnego jej się nie stało. Pisała cały czas do niej na czacie, jednak nie dostawała żadnej odpowiedzi.

2 stycznia
Jakiś tam rok, już nie wiem. Wmuszam w siebie kolejne kawałki czekolady, wpycham je praktycznie garściami do buzi. Dobrze mi tak. Czekolada jest dobra. Potrzebuję jej. Nic mnie teraz nie uratuje.
Marcin zrobił dzisiaj kawał polonistce. Niewielki żarcik. Prawie go wyrzucili, tak się kobieta wściekła, chociaż nie było o co.
Przestań wyć.

- Jezu, ona mnie kocha ! Ona mnie kocha. KOCHA, rozumiecie ?! – krzyczała Kaśka wniebogłosy, biegając po szkolnym korytarzu w każdą możliwą stronę i pokazując kolejnym osobom, które chciały, swoją kartkówkę z fizyki. – Dała mi czwórkę, dała mi czwórkę.
Ocena dobra z całą pewnością była najwyższą od kilku szkolnych lat. Pani Ambroziak, wspomniana nauczycielka, nie należała do typu łagodnych ludzi, którzy dobre oceny dają za nic. Była niesamowicie surowa oraz wymagająca.
- Spokojnie, bo się zmęczysz – przystopowała ją Idalia.
- To nieważne. Ważne, że mam czwórkę z fizyki !
- Nie rozumiem twojego entuzjazmu – odezwał się sceptycznie Bartek Nasta. W swojej dłoni trzymał małą karteczkę, a w jej górnym, prawym rogu, widniało tłuste „dst”.
- No, nie wierzę – mruknęła Ida.
- Słyszałem. Nic dziwnego, jeśli się z czegoś leci na samych dwójach… wycedził Bartek spokojnie, poprawiając spadające mu z nosa okulary.
- Mam to, co lubię. Koniec tematu – ucięła szybko Ida i wspięła się po schodach na ostatnie piętro. Zbliżał się oczekiwany czas ulubionej przez wszystkich uczniów lekcji geografii z panią Gąską.
- Też masz wrażenie, że on – Kaśka pokazała głową na kolegę – dostał pod choinkę rózgę ?
Obie roześmiały się.
- Możliwe.
Poświąteczna lekcja geografii minęła dosyć spokojnie. Nauczycielka dała im do wykonania pracę samodzielną. Polegała na powtórzeniu wiadomości o florze i faunie Australijskich wybrzeży.
Dwie godziny tygodniowo nauki o świecie wystarczyły, by na dobre wyplenić pozostałe znaki o rywalizacji międzyszkolnej. Tylko wtedy można było się pośmiać, a nie być za to ukaranym. To właśnie śmiech był tym, czego Idzie brakowało teraz najbardziej.
- Idalio, dlaczego ty w siebie nie wierzysz ? – zapytała pani Gąska, biorąc do ręki jej kartkę zapisaną w całości drobnym pismem.
- Ona jest ateistką – podrzucił jakiś chłopak.
- Ateiści ateistami, ale z geografii jest dobra – stwierdziła nauczycielka, a Idalia spąsowiała, spuszczając głowę.
Zrobiło jej się tak bardzo miło, że do końca lekcji była zadowolą i cieszyła się ze wszystkiego. Od ponad roku nikt jej za nim nie pochwalił.

3 stycznia
Gąska mnie pochwaliła. Do ostatniego dzwonka miałam zaróżowione policzki i wpatrywałam się w czubki własnych butów. Niecodziennie dostaję od kogoś takie naprawdę miłe, szczere słowa uznania.
Kaśka dostała czwórkę z fizyki i cieszy się jak małe dziecko. Zazdroszczę jej. Bardzo. Muszę się wziąć za naukę, inaczej będzie naprawdę kiepsko.
Matka obrzuciła mnie dzisiaj jakimś posępnym spojrzeniem, lepsze to niż nic. Od kilku dni ciągle się nie odzywa. Skąd wiem ? Miała aż DWA dni wolnego, co można uznać za prawdziwy cud.
La, la, la, la, wydaje mi się albo jest coraz lepiej. Naprawdę.

5 stycznia
Pierwszy weekend nowego roku nadszedł dosyć szybko. To jutro. Kolejna spotkanie z zupełnie nieznaną mi osobą. Nie boję się, wręcz przeciwnie. Ciekawa jestem, jaka jest ta kobieta. Laura. Kolejna Laura. Nie wiem dlaczego, ale strasznie podoba mi się to imię. Gdybym w tym roku miała bierzmowanie, zapewne bym je wzięła. Nie, musiałam je mieć w zeszłym i niestety wybrałam jakąś Marię.
Maria to takie pospolite imię.
Idalia Julia Maria Kino.
Nie, czasem naprawdę bywało lepiej. Muszę podziękować rodzicom za to, że nazwali mnie Idalią. Jedyna rzecz, jaka im się w życiu udała. Dobór idealnego imienia, chociaż serio dziwnego.
Śnieg trochę stopniał. Dobrze. Wiosna idzie. Ubiorę się na zielono.

6 stycznia
To już dzisiaj. Boję się. Ręce mi się pocą. Cholera.

Idalia jeszcze raz sprawdziła, czy wzięła ze sobą żółty notesik. Byłoby to kompletnie bez sensu, gdyby go ze sobą nie wzięła.
W powietrzu nie czuło się już zapachu świąt ani tego radosnego oczekiwania. Teraz każdy się spieszył, nie było już żadnej refleksji, wszyscy zapomnieli o Świętym Mikołaju, prezentach, nikt nie przejmował się już wyglądem krajobrazu, kolejny raz spowitego lekkim śniegiem, co z całą pewnością powinno się przypisać zawsze niezawodnej Matce Naturze.
Ida zwolniła kroku, zamyślając się. Nie chciała się spotkać z tą kobietą tylko z jednego powodu. Dlatego, że miała na imię Laura, a na każde, nawet najmniejsze, wspomnienie koleżanki z Internetu chciało jej się płakać.
Zatrzymała się pod kawiarenką „Luna”, gdzieś w centrum miasta. Pchnęła drzwi. Wystrój był naprawdę imponujący. Fioletowe ściany, gwiazdy zwisające z sufitu. To było coś. Dziewczyna wybrała miejsce w rogu, gdzie była zasłonięta przez ogromne kwiaty posypane srebrnym, mieniącym się pyłem. Na drewniany stoliku przykrytym miłym w dotyku materiałem leżały zwinięte w rulonik błękitne serwetki i świeczniki w kształcie złotych słońc. Wszystko zaskakująco pasowało do siebie oraz wzajemnie uzupełniało.
Kilka minut później otworzyły się drzwi. Ida nie sądziła, by przyszła pani Laura, bo do umówionego spotkania miały jeszcze trochę czasu. Właściwie nie wiedziała, ile ta osoba ma lat, ale dla bezpieczeństwa wolała zwracać się do niej per „pani”.
- Dziękuję – mruknęła do kelnerki, która przyniosła Idalii zamówioną herbatę z cytryną. Pomieszała ją kilka razy, dosypawszy doń cukru. Wypiła kilka łyczków. Po całym jej ciele rozeszło się rozkoszne uczucie ciepła.
Nie trwało ono jednak zbyt długo, bo naprzeciwko jej pojawiła się osoba, jakiej nigdy by się tam nie spodziewała.
- Laura ? – wydusiła Ida, prawie dławiąc się herbatą.
Ale Laura tylko wydęła swoje idealne usta, posłała Idalii zimne spojrzenie, odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki na drugi koniec sali.
- Laura, czekaj! – krzyknęła za nią dziewczyna, zrywając się ze swojego miejsca.
Idalia podbiegła do znajomej i usiadła przy jej stoliku. Laura z obrażoną miną sięgnęła po kartę. Była bledsza niż kiedy widziała ją ostatnio.
„Paniusia”, przemknęło szatynce przez głowę.
Spojrzały na siebie krzywo.
- Ty żyjesz – stwierdziła po chwili Ida.
- Też się z tego cieszę – odpowiedziała Laura. – Skąd niby takie wnioski ?
- Po tym co się ostatnio stało… Wtedy, w księgarni byłam… Bałam się o ciebie – zaczęła Ida nieśmiało.
- Wzruszające – wycedziła Laura przez zęby. – Dlatego, żebyś się uspokoiła, uroczyście ci ogłaszam, że przytomność odzyskałam w niespełna piętnaście minut potem.
- Co tu robisz ?
- Raczej ja powinnam zadać to pytanie tobie.
- Jestem umówiona.
- A to ciekawe, bo ja też jestem umówiona.
- Z kim ? – wypytywała dalej Idalia.
- Ze znalazcą mojego… Po co ci to ?
- Nie mów mi tylko, że zgubiłaś to…
Ida, czując nagły przypływ radosnej energii, zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła z niej żółty notesik. Pomachała nim przed nosem Laury, a jej oczy zrobiły się doskonale okrągłe.
- Skąd to masz ?! – wykrzyknęła zdziwiona i wściekła. Próbowała odebrać swoją własność, rzucając się gwałtownie do przodu. Ida jednak odchyliła się do tyłu.
- Znalazłam.
- Niby gdzie ? Jesteś taką kłamczuchą, że na pewno go ukradłaś !
- Na ulicy. Wtedy, gdy mnie popchnęłaś, bo prawie odjechał ci tramwaj.
- Oddaj mi go.
- Pod jednym warunkiem.
Laura spojrzała na Idalię niepewnie i starała się wybadać czy siedząca naprzeciwko niej dziewczyna coś ukrywa. Może chce pieniędzy ? Ile wart jest taki notesik ? Nie wiedziała, jak ma postąpić, więc postanowiła zaryzykować. Nic się nie stanie.
- Dobra – fuknęła niczym zrażony czymś kot.
Ida bawiła się serwetką. Oblizała jeszcze usta, czując na końcu języka pomieszane smaki – malinowej pomadki oraz kwaśnej cytryny.
- Oddam ci to… - zaczęła Idalia, mówiąc cicho, by klienci naokoło nie mogli ich usłyszeć. – Jeśli… Zaczniemy wszystko od nowa. Od początku. Jakbyśmy się nigdy nie poznały.
Laura wahała się kilka minut. W tym czasie przeczesywała blond pasma palcami.
Ida, w oczekiwaniu na odpowiedź dziewczyny, bardzo starannie przekartkowała żółty zeszycik, zapamiętując co ciekawsze słowa. Co kilka sekund patrzyła się na nieobecny wzrok Laury, który bardzo nie pasuje do kogoś mocno stąpającego po ziemi.
- Stwierdziłam, że… Zgoda – wyrzuciła z siebie Laura, z niepokojem obserwując reakcję Idalii. – To znaczy, możemy spróbować jeszcze raz. Zależy mi na tej przyjaźni. Daję ci… Daję nam – poprawiła się – drugą szansę.
- Wow – zdumiała się Idalia. – Nie spodziewałam się. Serio.
Ida zaniemówiła i przez kilka kolejnych sekund siedziały w ciszy. Ulżyło jej. Pierwszy raz od wielu miesięcy poczuła, jak ogromny kamień spadł jej z serca. Czuła się tak niewyobrażalnie szczęśliwa, że swoją radością mogłaby przerzucić cały Wawel, Rynek Główny, a do tego dorzucić nawet smoka wawelskiego na drugi koniec Polski. A nawet do Afryki albo Australii, gdyby bardzo tego chciała.
- Laura. – Blondynka podała jej rękę.
- Idalia. – Tamta potrząsnęła dłoń nowej – starej znajomej. Coś w podświadomości mówiło jej, że ten rok będzie o wiele lepszy od poprzedniego.
- To… Często tu bywasz ? – spytała Laura i wybuchła czystym śmiechem.
- Laura… - zaczęła nieśmiało Ida, wykręcając sobie palce.
- Tak ?
- Mogę ci coś powiedzieć ? Dlaczego stworzyłam Elizę?
- Oczywiście – odparła Laura, prostując się lekko.
Ida wzięła kilka głębokich wdechów. Wiedziała, że jeśli nie zmierzy się z tym teraz, już prawdopodobnie nigdy nie będzie miała szansy o tym opowiedzieć.
- Miałam przyjaciela – wypowiedziała, a jej głos echem rozniósł się po całej kuli ziemskiej. Napięcie oraz drżenie ciała opuściło ją wraz z momentem wymówienia pierwszych słów. – Znaliśmy się już jako niemowlaki. Mamy nawet ze sobą zdjęcia z tamtego okresu. Miał na imię Jacek.
- Ładne imię – stwierdziła nagle Laura. – Miałam kiedyś kolegę w klasie, też tak się nazywał. Nikt go nie lubił. Dziwny był – opowiadała ona i już otwierała usta, by kontynuować opowieść, ale zreflektowała się, że Ida spogląda na nią znacząco.
- Kochałam go. Jak brata – dodała Ida, gdy zobaczyła uniesioną do góry brew Laury. – Znaliśmy się jak łyse konie, i wcale tu nie przesadzam. Nie mieliśmy przed sobą żądnych tajemnic. Wiedzieliśmy każdą, nawet najmniejszą rzecz. Nie było między nami zazdrości. Życzyliśmy sobie jak najlepiej. Dziewczyny zawsze na nas krzywo patrzyły…
- Wydajesz się być lubiana – wtrąciła trzy grosze Laura.
- … Bo zawsze trzymaliśmy się z Jackiem razem. Cokolwiek by się nie wydarzyło. Kilka miesięcy temu… W sumie, za trzy miesiące minie rok, jak wyjechałam z rodzicami do Włoch na trzy tygodnie. Kiedy wróciliśmy, pojechałam z klasą na zieloną szkołę, akurat tak wypadał termin.
- Nie mów, że…
- Mieliśmy zostać tam aż sześć dni. Sześć pięknych, kwietniowych dni. Pełnych słońca, lodów na patyków i radości. Jacy byliśmy wszyscy naiwni – prychnęła Idalia, bardziej do siebie. – Drugiego dnia ktoś ze szkoły w Malborku miał przy sobie kilka pudełek zapałek. To było oczywiste, że dla zabawy zacznie coś podpalać. Przypadkowo trafiło na połowę domków.
Laura zakryła usta dłonią.
- Zapewne słyszałaś o tym, mówili w telewizji – kontynuowała Idalia. – Zginęła wówczas tylko jedna osoba. Właściwie dwie. Jacek nie zdążył na czas wyjść z mieszkania. A mnie umarła dusza.
Zapadła cisza. Ludzie wokół nich jakby nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Strasznie mi przykro – wyszeptała blondynka, spuszczając wzrok.
- Tygodnie w pustym i ciemnym pokoju. Czarna rozpacz i łzy. Nie wiem, jakim cudem zdałam egzaminy. Dlatego stałam się Elizą. Ona była wszystkim dobrym, radosnym czym ja tak bardzo chciałam być po wypadku, ale nie potrafiłam.
- Przepraszam, że tak się zachowałam. Przepraszam – odezwała się Laura. – Powinnam dać ci szansę drobnego wyjaśnienia. Nie martw się. Ja na razie nie zamierzam jeszcze umierać.
Dziewczyna uśmiechnęła się do przyjaciółki, starając dodać się jej otuchy.
Przez resztę popołudnia nie mogły się nagadać. Chodziły po cudownym, królewskim Krakowie, podziwiając jego wspaniałą architekturę oraz magię.
Idalia była strasznie zadowolona z tego, co dzisiaj się wydarzyło. W końcu znalazła kogoś, kto polubił ją za to, kim była. Strasznie się z tego cieszyła i nie potrafiła ubrać tego uczucia w żadne słowa, ale wiedziała, że Laura idealnie to rozumie oraz będzie starała się być dla niej wyrozumiała.
Sama Laura czuła się bardzo zła na siebie, że nie dała Idalii dojść do słowa wyjaśnienia podczas feralnego spotkania w księgarni w grudniu, kiedy zasłabła. Była wtedy jednak tak zdenerwowana, co zauważył sam lekarz, radząc jej, by unikała stresowych sytuacji. Teraz, gdy dowiedziała się, jakby był powód podawania się koleżanki z Elizę, było jej wstyd. Niezwykle mocno pragnę pozbyć się tego uczucia, jednak za nic nie umiała się na to zdobyć. Wiedziała, że jest słaba psychicznie, ale zazwyczaj starała się po prostu o tym zapomnieć.
Nigdy nie dało się zapomnieć.
To właśnie te rzeczy, które najmniej chcemy pamięć zawsze pozostają nam w pamięci na dłużej. A te godne strącenia do otchłani dobrych wspomnień jakoś nigdy nie można odszukać po wielu długich latach.
Idalia wróciła do domu późnym wieczorem. Zamiast pójść prosto do domu z przystanku autobusowego, wybrała się na nocny spacer. Nie bała się. Nigdy się nie bała ciemności lub tego, że ktoś może wyskoczyć zza drzewa. Bała się samotności i samego strachu.
Było grubo po dziesiątej, kiedy cicho otwierała drzwi od łazienki. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy włączała do kontaktu długą, czarną wtyczkę pochodzącą od przenośnego radyjka. Rozregulowało się, więc pokręciła małym guziczkiem, by odnaleźć nadającą się do słuchania częstotliwość. Ściszyła głośność. Teraz była całkowicie zadowolona z tego dnia.

7 stycznia
Wszystko dobrze. Najlepiej. Najpiękniej. Proszę, niech będzie tak zawsze !

Rozdział III

Lora : Lizko, gdzie jesteś ?

Idalia w dzień Wigilii obudziła się dosyć późno. Babcia, która przyjechała kilka dni wcześniej, już krzątała się w kuchni. Po całym domu rozchodził się przyjemny zapach cynamonowych ciasteczek przygotowanych z myślą specjalnie dla niej. Wstała, porzucając ciepło kołdry i podeszła do okna. Od wczoraj przybyło śniegu.
- Cześć – rzuciła krótko, wchodząc do kuchni. Babcia uśmiechnęła się nieznacznie na widok swojej rozczochranej wnuczki w swoim królestwie. Nawet na sekundę nie przerwała pracy – właśnie odmierzała kolejną porcję mąki do kolejnego ciasta.
- Pójdziesz po orzechy ? Skończyły się.
- Pójdę – zgodziła się Ida chętnie.
- Tylko ubierz się cicho, tata jeszcze śpi.
Dziewczyna przygryzła wargę.
- Mama już wyszła ? – mruknęła.
- Niestety tak, zapracowana kobieta – westchnęła babcia. – Nie tak ją wychowałam.
- Może w tym roku nie spóźni się na kolację – dodała Idalia, ubierając ciężkie, górskie buty na gołe stopy.
- Żeby tak własne dziecko na święta zostawić…
Usłyszała słowa starszej kobiety, domykając szczelniej drzwi. Kochała ją bardzo mocno.
Zbiegła po schodach, wyglądając odrobinę komicznie. Miała na sobie pomarańczowy, gruby sweter, który założyła na piżamę oraz traperki. Sklep był kilka domów drogi od jej mieszkania.
Na co dzień żyła w małym bloku z czterema innymi rodzinami. Z zewnątrz nie był to dom szczególnie zadbany, ale w środku to raj dla każdego, kto lubi prawdziwe luksusy. Rodzice Idy byli bardzo wpływowymi ludźmi w swojej branży. Ida nie wiedziała nawet do końca czym się zajmują. Wolała jednak sama zapracować na wymarzoną bluzkę czy książkę jako opiekunka niż dostawać wszystko od bogatych rodziców. Mogła mieć wszystko, ale nie chciała. W każdym razie, posiadanie wszystkiego nie było jej aspiracją.
Wróciwszy do domu, pomogła babci dekorować pierniki i ciasteczka. Robiła to od małego, stało się to jej prywatną tradycją. Zawsze tak było. Dzięki temu nagle zaczynało jej się żyć cudnie, chociaż kończyło się to kilka godzin później, przy wigilijnej kolacji.
W dzieciństwie próbowała sobie wytłumaczyć fakt, że rodziców nigdy w święta nie ma. Może pomagają Świętemu Mikołajowi ? Przecież wieczorem zawsze przynoszą jej takie cudne prezenty – nowa lalka Barbie z ładniejszymi, bardziej lśniącymi włosami, bardziej mięciutki miś lub setki płyt DVD z ulubionymi filmami lub kreskówkami. Lata jednak mijały, a do Idy zaczęła docierać bolesna prawda. Smutno jej było jednak za każdym razem, nawet teraz, święta powinny być przecież rodzinnym świętem, pełnym ciepła oraz miłości.
Po niewielkiej pomocy babci, Ida spędziła resztę dnia przed komputerem albo czytając książkę wypożyczoną z biblioteki przesiąkniętej starymi kartami. Logując się do sieci, miała ogromną nadzieję, że Laura też jest na czacie.

Tella : Już jestem.

Czekała ponad godzinę na pojawienie się internetowej koleżanki.

Lora : To dobrze, mamy wiele spraw do omówienia !
Tella : Zaczynajmy.
Lora : Więc przede wszystkim – wesołych ! Po drugie, mam kilka ważnych pytań.
Tella : Dziękuję ! Tobie też życzę wszystkiego najlepszego z całego serca !
Lora : Dziękuję. OK, to jak z naszym spotkaniem ?
Tella : Spotkaniem ?

Idalia zupełnie zapomniała o tym, co obiecała przyjaciółce. W ostatnich dniach wiele się działo, nie myślała kompletnie o danych obietnicach.
Lora : No tak ! Rozmawiałyśmy o tym kiedyś.
Tella : Właśnie – kiedyś ! Zupełnie wyleciało mi z głowy…

Dziewczyna zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Nie miała pojęcia, jak mogła o tym zapomnieć. Przecież tyle czasu zastanawiała się czy byłby to odpowiedni moment na ujawnienie prawdy o Elizie i czy w ogóle się spotykać z Laurą. Nie wiedziała przecież jednej rzeczy – czy Laura polubi Idę, ją samą, prawdziwą czy uzna to za naprawdę głupi i niewłaściwy żart, obrażając się. Było tyle możliwości, mnóstwo scenariuszy jak to może się potoczyć, a każdy – niestety – coraz gorszy od swojego poprzednika.

Tella : Dobra, spotkajmy się !
Lora : Serio ? Naprawdę?!
Tella : Oczywiście ! Tylko gdzie ? I kiedy ?
Lora : Myślę, że w jakimś centrum handlowym, gdzie jest dużo ludzi, tak na wszelki wypadek.
Tella : Na wypadek czego ?
Lora : Jakbyś była pedofilem czy kimś takim.

Ona już wie…Pomyślała ze zgrozą Idalia.

Tella : HAHAHA. Bardzo śmieszne, naprawdę.
Lora : Ja bym się chciała spotkać jeszcze w tym roku. Co Ty na to ?
Tella : Może być. Proponuję 30 grudnia. Idealne zakończenie roku.
Lora : Masz rację ! Lepszego bym nie mogła sobie wyobrazić ! Ale się cieszę, nareszcie spotkam swoją przyjaciółkę !

Przyjaciółkę… Ida pociągnęła nosem. Uważała ją za przyjaciółkę, to było takie miłe. Ale kogo tak naprawdę nazywała tymi kilkoma literami ? Elizę czy ją ?

Tella : Ja też nie mogę się doczekać…
Lora : Muszę iść pomóc mamie w kuchni, jeszcze pogadamy o tym. Papa !
Tella : Dobrze. Pa !

Idalia wyłączyła komputer i nerwowo zaczęła chodzić po pokoju. Myślała czy dobrze postąpiła, zgadzając się na spotkanie z Laurą.
- Będzie dobrze – stwierdziła na głos. Przeraziła się pewnym tonem swojego głosu. Chociaż powoli traciła nadzieję.
Mama Idy przyszła dokładnie na pięć minut przed planowaną kolacją o godzinie osiemnastej.
- Aż cud, że udało mi się urwać tak wcześnie. – Usłyszała jej głos w przedpokoju.
Miała na sobie ładną, ołówkową spódnicę oraz bluzkę z bufiastymi rękawami. W ręce trzymała trzy małe zawiniątka.
- Cześć – szepnęła Ida cicho. Matka nawet nie usłyszała powitania. Dziewczyna zajęła miejsce przy stole z białym, czystym obrusem. Już dawno skończyły się dla niej czasy wypatrywania pierwszej gwiazdki na atramentowym niebie.
Ida, w oczekiwaniu na resztę rodziny, zaczęła bawić się małą serwetką w śnieżynki. Obracała ją w palcach i zastanawiała się, jak w tym roku minie Wigilia. Całkiem spokojnie, a może wręcz odwrotnie. Usłyszała szczęk metalowych kluczy, a w drzwiach pojawił się uśmiechnięty tata. Na zaroście miał płatki śniegu, które jeszcze nie uległy topnieniu. Do salonu weszła mama, niosąc przed sobą garnuszek zupy śliwkowej. Postawiła go na środku stołu. Usiadła. Zapadła niezręczna cisza.
Tak naprawdę Ida widziała się z mamą kilka godzin w całym tygodniu. Rodzice byli strasznie zapracowani, a ich córka coraz bardziej czuła się samotna. Nie miała z nimi wspólnych tematów, zwłaszcza z mamą. Poza tym każda ich rozmowa kończyła się kłótnią.
Babcia uratowała jednak sytuację, prowadząc do pomieszczenia rozebranego już z płaszcza tatę. Wybrali miejsca, a dzisiejsza pani domu zaczęła nalewać każdemu domownikowi zupę. Jedli w zupełnym milczeniu, słychać było tylko uderzanie łyżkami o ceramiczne talerze z ładnymi, odświętnymi kwiatami.
- Dobra ta zupa – odezwał się tata Idy. Miał dziwny głos i nerwowo mrugał zielonymi oczyma.
- Dziękuję – odparła chłodno jego teściowa. Poderwała się, by przynieść kolejne danie z kuchni.
- Dużo masz nauki ? – zagadnął ostrożnie mężczyzna.
- Zależy. Jest dobrze – odparła zdawkowo Idalia, skupiając wzrok na nieużytym jeszcze widelcu.
- A jak idzie ci z fizyką ? Przecież masz z nią same problemy, tak mówiłaś – powiedziała mama, a dziewczyna starała się nie roześmiać.
- Tak, cztery lata temu – wycedziła przez zęby. – To mój ulubiony przedmiot, a nauczycielka jest bardzo wymagająca.
- Szkoda, że nie możemy spędzać ze sobą więcej czasu… - westchnęła kobieta.
Idalia zaczęła pytająco spoglądać na swoją matkę. Miała falowane, brązowe włosy za ramiona, wąskie usta oraz ciemne oczy. Była uznawana za osobę piękną.
Cały wieczór mogła określić dosyć pozytywnie.
Było to dla niej rodzinne spotkanie z dawno niewidzianymi osobami, na którym nie musiała odpowiadać na żenujące pytanie typu „Czy masz już swoją sympatię?”
Została jednak jeszcze ostatnia część wieczerzy. Prawdopodobnie ulubiona każdego dziecka, czyli tak wyczekiwane i wymarzone przez cały rok prezenty. Kiedy było się małym, one musiały być jak największe, ale te najmniejsze, od serce, chociażby jeden uśmiech od kogoś, kogo się lubi, zawsze są najlepsze.
- Idalio – babcia z dobrodusznym wyrazem twarzy podała przez stół dwie paczuszki. Jedna była od mamy, zapakowana w elegancki, błyszczący się papier, a druga chyba wspólna od taty oraz babci, przystrojona w Mikołaje z choinkami.
Mama owinęła się już ładnym, brązowym szalem w złote wzorki wyszyte delikatną nicią. Ida spojrzała na swoje prezenty, który nadal trzymała w rękach. Zaczęła powoli rozrywać papier. Jej oczom ukazały się lekkie, drewniane kolczyki. Zajrzała do drugiego prezentu. Książka o Grecji, kraju, o którym zobaczeniu na własne oczy marzyła od małego, kilka cukierków oraz pieniądze, zapewne, żeby kupiła sobie swój własny prezent.
- Dziękuję – rzekła, uśmiechając się. Zaczęła przerzucać kartki książki. Było w niej mnóstwo kolorowych zdjęć, większość w niebiesko – białych barwach.
- Kochanie, proszę, załóż kolczyki – odezwała się kobieta siedząca naprzeciwko. Ida zwykła nazywać ją matką. Nagle stała jej się zupełnie obca.
- Przecież nie mam przebitych uszu… - wymamrotała córka powoli.
- Co znaczy, że nie masz przebitych uszu !? – krzyknęła brunetka w taki sposób, jakby ktoś bardzo ją czymś uraził. – Michał, czy ty słyszysz, co wygaduje to dziecko ?
- Nie jestem dzieckiem – stwierdziła nagle Ida.
- To wynocha z domu, smarkulo !
- Boże, Anka, jak ty się unosisz ! – wtrąciła babcia swoje trzy grosze. – Zostaw ją, to dziecko.
- Przed chwilą powiedziała co innego !
- Nic dziwnego, jeśli właśnie zaczęłaś na nią krzyczeć zupełnie bez powodu.
- Iza, wyjdź stąd !
Ida odsunęła krzesło od stołu, przesuwając nim mocno o podłogę .
- Idalia, miło mi cię poznać, tato.
Etniczne kolczyki wrzuciła gdzieś głęboko do jednej z szuflad w jej pokoju. Usiadła na łóżku i próbowała pogrążyć się w lekturze nowej książki. Nie mogła jednak skupić myśli na czarnych wersach. Nie wiedziała, co ją tak rozpraszało, ale stwierdziła, że to chyba na sto procent odgłosy kłótni dobiegającej zza drzwi oklejonych zdjęciami wyciętymi z gazet. Przywykła do krzyków, ale zawsze miała nadzieję, że chociaż w Wigilię ją oszczędzą. Już dawno przestała płakać z tego powodu. Czasem tylko pochlipywała jeszcze w poduszkę, kiedy nikt nie patrzył, żeby rozładować te emocje buzujące w niej. Nie miała przecież możliwości opowiedzieć o nich komukolwiek. Czuła się wtedy nieznacznie lepiej, a jej poduszka dodawała kolejną historię cierpienia młodej dziewczyny do wielkiego już zbioru.
Sięgnęła po czerwony długopis oraz pamiętnik.

24 grudnia
Zapowiadało się całkiem dobrze. Całkiem. Matka zrobiła awanturę o kolczyki, sama nie dopilnowała tego, że nigdy nie miałam przebitych uszu. Nie chciało jej się. Akurat. Miała przecież „wiele pracy”…
Książka Greczynka śliczna. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia.
Potrzebuję snu. Płatki za oknem leniwie opadają.
Zima.


Idalia odrzuciła małą książeczkę na bok. Położyła się spać, nakryła puchatą kołdrą, przytuliła do policzka wysłużoną poduchę. Była jej najlepszą, najwierniejszą przyjaciółką. Teraz poczuła się bardzo bezpiecznie.

27 grudnia
Od kilku dni w domu nic się nie zmienia. Z mamą i tak nie miałam do tej pory kontaktu, zawsze wychodzi jako pierwsza, a przychodzi jako ostatnia. W sumie nawet lepiej, nie chcę z nią rozmawiać, nie chcę psuć sobie nerwów.
Boli mnie to, że uważa się za znawczynię wszystkich moich kłopotów. O większości z nich nie ma nawet pojęcia. To strasznie irytujące.
Kaśka dzwoniła. Jedziemy dziś na łyżwy, za chwilę. Nie jeździłam od dobrych czasów podstawówki, więc nie pamiętam, jak to jest. Dlatego nie chciałam się zgodzić, ale ona mnie zmusiła. Taka z niej miła koleżanka.

28 grudnia
Stłukłam sobie potwornie rękę. Nienawidzę Kasi.

Lora : Boże, Eliza, ale się cieszę, że jutro się zobaczymy !
Tella : Ja też ! Bardzo !
Lora : Ale będzie niesamowicie !
Tella : Masz rację, tyle musimy sobie opowiedzieć !
Lora : Tak, nawet nie wiesz ile !
Tella : Nie wierzę, że to się dzieje. Serio !
Lora : To jest właśnie najlepsze. Pamiętaj, że będę ubrana w zielony płaszcz. Na pewno mnie rozpoznasz. Idę, do jutra, papa !
Tella : Pa, do jutra.

28 grudnia
Jutro spotkanie z Laurą. Denerwuję się, ale też cieszę. Nie mogę się doczekać. Powiem jej wtedy prawdę o Elizie. Albo nie. Tak. Nie. Nie, jednak powiem. Musi wiedzieć, inaczej będzie ze mną kiepsko. Mam nadzieję, że polubi mnie, Idalię, i nie uzna za jakiś żart. Nie powinna.
Przygotowałam już ubranie, leży swobodnie na oparciu krzesła. Żółta bluzka, sweter w czarno – szare paski i dżinsy. Nie wiem dlaczego o tym piszę przecież nie jestem jakąś specjalną fanką mody. Chyba po prostu się bardzo boję. Chyba nawet na pewno.
Jeszcze dokładnie dwanaście godzin. Tik –tak, tik – tak. Wcale się nie boję.
Boję się, boję się, boję się, boję się.


Idalia schowała pamiętnik do szafki z ciuchami, na samo dno, jak zawsze. Lubiła swoją prywatność i chciała ją chronić za wszelką cenę. Szybko, kilkoma ruchami, sprzątnęła biurko, na którym zostawiła jedną rzecz. Żółty notesik znaleziony przed świętami. Postanowiła, że jutro zadzwoni do jego właścicielki.


Dziewczyna pędziła przez tłum mieszkańców w gęstym, nieprzyjaznym śniegu. Wszyscy nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zebrali się na krakowskich przystankach i wejście do tramwaju graniczyło z cudem. Ida była wściekła – już za kilka minut miała spotkać się z Laurą, a nie była nawet w połowie drogi do niej.
Z ulgą na twarzy wysiadła z zapchanego pojazdu i pobiegła, jak najszybciej potrafiła. Nie miała numeru do przyjaciółki, żeby poinformować ją o spóźnieniu – postanowiły się nimi wymienić dopiero po spotkaniu.
Zostawiała odcisku stóp w śnieżnobiałych drobinkach. W brzuchu rozlewało jej się przyjemne uczucie ciepła, nie mogła go powstrzymać, a na twarzy miała wielki uśmiech. W myślach miała tylko uśmiech Laury, który za chwilę zobaczy.
Wpadła do kawiarni w jednym z centrów handlowych niczym torpeda. W pomieszczeniu grała cicho jakaś relaksująca muzyka, a w powietrzu unosił się zapach ciasteczek oraz wymienianych najświeższych ploteczek. Ida ściągnęła czapkę, rozpięła kurtkę i odwinęła szalik. Zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu Laury i jej zielonego płaszcza.
- Cześć. – Idalia podeszła do dziewczyny i uśmiechnęła się serdecznie.
Laura była piękna. Miała długie proste włosy w jasnym odcieniu, okalające niesamowitą, prawie białą twarzyczkę z idealnie wykrojonym noskiem. Znajoma była również posiadaczką cudnych, błękitnych oczu. Zdecydowanie nie mogła być prawdziwą istotą.
- Eliza ? – wymamrotała. Jej głos był cichy, ale melodyjny. Wstała.
- To ty ? – szepnęła Idalia, bo odrobinę inaczej wyobrażała sobie internetową przyjaciółkę. Nigdy nie opowiadały sobie ze szczegółami jak wyglądają.
Blondynka bez słowa podeszła do przyjaciółki i przytuliła ją mocno. Po kilku sekundach puściła ją. Ida była strasznie zaskoczona. Usiadły na krzesłach w różowym kolorze lukrowanych słodkich babeczek.
- Nie wierzę- zaczęła Laura, podpierając się rękami o brodę. Idalia kolejny raz posłała jej szczery uśmiech.
- Ja też nie – odparła szybko.
- Będziemy tutaj siedzieć ? Może pójdziemy do księgarni czy jakiegoś sklepu ? – zaproponowała Laura, przesuwając cukierniczkę.
- Z ogromną przyjemnością.
Idalia z zaciekawieniem spoglądała na koleżankę. Obserwowała jej każdy ruch, który mógł się wydać wyćwiczony – tak idealne były. I z gracją, i z jakimś uczuciem godnym prawdziwej księżniczki. Z zaskakującą łatwością prowadziła też rozmowę, słowa wypływały z jej ust niczym barwna melodia. Nie pomyślałaby, że kiedykolwiek spotka taką niezwykłą osobę.
Księgarnia leżała niedaleko kawiarni. Była ogromna, miała mnóstwo czerwonych i złotych elementów. Książki sięgały aż do sufitu. Stało tam mnóstwo małych regałów wypchanych po brzegi opasłymi oraz całkiem chudymi książkami.
Laura zaciągnęła Idę przed książki o Hiszpanii, w lewym rogu pomieszczenia. Było tam mnóstwo małych przewodników.
- Masz jakąś ? – zagadnęła ją blondynka.
- Tak, nawet kilka. A ty ? – Idalia znowu skłamała.
Przygryzła wargę, oczekując reakcji koleżanki.
- Nawet kilka ! – Laura prychnęła.
- Jak bardzo lubisz Hiszpanię? – zapytała Ida całkiem głupio.
- A ty jak bardzo lubisz tańczyć ? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, wybierając jakąś książkę.
- Masz rację - zreflektowała się Ida.
Chwila ciszy.
- Zazdroszczę podróżnikom – powiedziała nagle Laura, sięgając po książkę, która wypadła jej z rąk. – Mogą sobie jeździć gdzie tylko chcą. Zostawiają za sobą wszystko.
Idalia mruknęła coś niezrozumiałego, nawet dla niej samej.
- Zobacz ! – krzyknęła zachwycona blondynka, machając przyjaciółce przed nosem jakimś kolorowym woluminem. – Muszę to kupić ! Natychmiast !
- To kupuj – zachęcała Ida. – Jeszcze cię ubiegną.
- Masz rację ! A może przyjdziemy tu za chwilę, bo chciałam kupić jeszcze kilka rzeczy ?
- Jak ci pasuje.
„Powiem jej, jak tu wrócimy. Powiem jej, jak tu wrócimy. Powiem jej, jak tu wrócimy.”, powtarzała Idalia w myślach jak mantrę. Bała się okropnie tego momentu, dlatego jak najdłużej starała się odwlec tę chwilę, zabierając Laurę do co drugiego sklepu z ubraniami. Zaczęła przymierzać każde ubranie, które jej się spodobało i pieczołowicie sprawdzała cenę każdej płyty z ulubioną muzyką, chociaż miała już je w domu.
Dziewczyny spędziły w swoim towarzystwie kilka wspaniałych godzin. Idalia czuła się z Laurą dobrze i wiedziała, że to nie jest ich ostatnie spotkanie. Wydawało jej się, że w realnym świecie nie będzie im się tak dobrze rozmawiało jak w Internecie. Okazało się jednak inaczej. Laura była też bardzo dorosła jak na swój wiek.
Chodząc po galerii jadły lody, ostatni raz w tym roku, i śmiały się w najlepsze. Ida nigdy by nie przypuszczała, że ta znajomość dojdzie do takiego punktu. To miała być tylko niewinna przygoda, nic na dłużej.
- Jejku, jak ty szybko jesz – zauważyła Laura, spoglądając na dziewczynę, która zjadła już swoje frytki.
- Dlaczego nie jesz swoich ?
- Nie mam już apetytu – przyznała, zawijając mały pakunek w chusteczkę i chowając do swojej kolorowej torebki.
Przyjaciółki znowu odwiedziły księgarnię, ponownie rozkoszując się zapachem nowych, wydrukowanych stron. Skierowały się do działu o geografii i krajoznawstwie.
- Czekaj ! - zapiszczała Idalia szybko, stając w pół kroku.
- O co chodzi ? – zapytała Laura niecierpliwie.
„Już, powiedz to ! Powiedz, powiedz, powiedz !” , zabrzęczał Idzie w uchu piskliwy, damski głosik. Wahała się przez kilka milisekund.
- Zróbmy sobie pamiątkowe zdjęcie !
- Dobry pomył ! – zgodziła się dziewczyna natychmiast. – Wyciągnij telefon.
Ida ustawiła swój aparat na książce, opierając go o jeszcze jeden gruby tom, by był bardziej stabilny. Ustawiła samowyzwalacz. Podbiegła szybko do Laury i objęła ją ramieniem. Obie uśmiechnęły się serdecznie. Coś pyknęła i Ida podeszła po komórkę. Pokazała koleżance efekt końcowy.
- Ładnie wyszło – stwierdziły razem.
- Ale my jesteśmy piękne ! A ty jesteś fotogeniczna – zauważyła Ida.
- Nie przesadzaj.
- Wcale nie przesadzam, naprawdę…
- Niech ci będzie.
Laura chwyciła książkę i odwróciła się w kierunku kasy.
- Czekaj – powtórzyła Ida szybko.
- Tym razem nie zamierzam – odparła wesoło dziewczyna, odwracając się przez ramię.
- Ale to ważne.
Blondynka spojrzała na nią wymownie. Podeszła.
„Powiedz jej to. Powiedz !”, krzyczał damski głosik w głowie Idalii.
„Nie mów jej tego ! Czy nie jest dobrze tak jak teraz ?”, zaprzeczył męski, barytonowy głos.
„Nie słuchaj go !”
„Nie słuchaj jej !”
„Uspokójcie się oboje ! Zrobię, co będę chciała !”, krzyknęła Ida w myślach dostatecznie głośno, by dziwne głosy zniknęły na kilka chwil.
- Laura, bo ja mam ci coś ważnego do powiedzenia, posłuchasz mnie ? – zaczęła powoli.
- Może jak to kupię ?
- Nie.
Idę zdziwiła pewność i stanowczość jej głosu. Dziewczyna przyjrzała jej się uważnie.
- Dobrze, mów.
„Nie ma odwrotu. Raz kozie śmierć”, pomyślała, czując jak przez jej niskie ciało przechodzi fala nagłego gorąca.
- Widzisz… Są na świecie takie rzeczy, o którym się filozofom nie śniło…
- To już wiemy – potwierdziła spokojnie Laura. – Ale przejdź do sedna.
- Powiedz tylko, że nie będziesz zła.
- Czy ja jestem twoją matką, Eliza ?! Nie, nie będę, obiecuję…
- No właśnie, Eliza…
- Eliza, błagam, powiedz.
- Elizy nie ma ! – wypaliła szybko Ida.
Sama nawet nie spodziewała się, że to powie.
Zapadła cisza. Żadna się nie odzywała. Ida miała w głowie pustkę.
- Co ? – wymamrotała Laura. – Co znaczy, że nie ma Elizy… ?
Ida przełknęła ogromną gulę w gardle. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie postawione przed nią, chociaż wiele razy ćwiczyła to przed taflą lustra.
- Nie ma jej, po prostu.
- Ale dlaczego ? Dlaczego się ze mną droczysz, Elizko ?
- Nie droczę.
- Więc jak… ?
- Jestem Idalia. - Dziewczyna podała Laurze dłoń, jak ta jej nie uścisnęła.
- Idalia ? – powtórzyła zdezorientowana Laura. Zapewne pierwszy raz słyszała to rzadkie, wyszukane imię.
- Tak. I nie kocham Hiszpanii. Nie jestem też fanką tańca.
- Oszukałaś mnie ?
- Tak.
- Przez ten cały czas ?
- Tak.
- Dlaczego ? Po co ?
Głos Laury z każdym wypowiadanym przez nią słowem stawał się coraz bardziej płaczliwy. Zaczęła kręcić loki na palcach ze zdenerwowania.
- Potrzebowałam przyjaciółki – powiedziała Idalia.
- Ahh, przyjaciółki – szepnęła tamta sarkastycznym tonem.
- Straciłam kogoś.
- Bardzo mi przykro – odparła złośliwie.
- Dzięki tobie się uśmiechałam.
- Okłamałaś mnie ! – krzyknęła Laura. Ręce jej się trzęsły.
- Wiem. I żałuję.
- Podawałaś się za kogoś innego !
- Przepraszam !
- Nie obchodzi mnie to ! Tak, jak zapewne ciebie ja nie obchodzę !
- Obchodzisz mnie ! Jesteś moją przyjaciółką !
- Nie jestem twoją przyjaciółką – wycedziła Laura. – Nie znam cię. Moją najlepszą przyjaciółką jest właśnie Eliza, nie ty.
Oczy wszystkich kupujących zwróciły się na nie, dwie nastolatki w kącie, które się kłócą. Pewnie o jakiegoś chłopaka. Ludzie szeptali między sobą, ale nikt nie podszedł, aby spróbować je jakoś rozdzielić.
- Nie chciałam cię okłamywać ! – wrzasnęła Idalia, zarzucając włosy do tyłu.
- A jednak to zrobiłaś ! Boże, jaka ja byłam głupia…
- Nie jesteś ! Jesteś najmądrzejszą piętnastolatką, jaką znam ! – żachnęła się Ida, a po twarzy Laury leciały ciurkiem łzy. – Przepraszam !
- Zaufałam ci ! Zaufałaaaa-aaaam ! – załkała Laura i przetarła oczy rękawem żółtego sweterka.
- Przepraszam !
- Ohh, ale naprawdę nie masz za co, IDALIO – stwierdziła dziewczyna z naciskiem na imię koleżanki. – Nie chcę już z tobą gadać.
Laura odwróciła się na pięcie i zabrała z podłogi swoje rzeczy, które jej wypadły. Szła szybko, aż nagle zatrzymała się. Próbowała zachować równowagę. Nagle ugięły się pod nią nogi i upadła na podłogę.
Idalia pierwsza zorientowała się, co właśnie się zdarzyło. Była pierwsza przy leżącym bezwładnie ciele przyjaciółki. Sprawdziła czy oddycha.
- Jezu, Laura, co ci jest !? – wrzasnęła nerwowo. Wyczuwała na szczęście oddech.
- Niech ktoś zadzwoni po pogotowie ! – powiedział ktoś głośno. Kasjer chwycił za telefon i wybrał natychmiast odpowiedni numer.
- Halo ?- Odezwał się. – Tak, mamy tutaj piętnastolatkę, która zemdlała. Nie. Dobrze. Jan Chodek. Na ulicy Sądeckiej 18, w księgarni „Wola”. Dobrze. Dziękuję.
- Przyjadą ? – zapytał mężczyzna przyglądający się całej akcji.
- Tak, przyjadą –odparł kasjer.
Ida odetchnęła z ulgą.
Podczas, gdy kilka kobiet w oczekiwaniu na karetkę opiekowała się Laurą, Idalia usiadła z wrażenia. Nie sądziła, że to spotkanie tak się skończy. W jej głowie rozpoczęła się natychmiastowa gonitwa myśli.
- Powinna przeżyć, jak pan sądzi ? – zapytał kasjera brodaty mężczyzna.
- Na pewno z tego wyjdzie – mruknął.
„A jeśli to przeze mnie ? To moja wina ? Czy to moja wina ?!”, pytała siebie Ida, czując pod powiekami palące łzy rozpaczy.
„Mówiłem, żebyś tego nie robiła !”, odezwał się męski głos.
„To nie była twoja wina…”, odparł damski głosik.
Do księgarni wpadli sanitariusze, ciągnąć za sobą nosze i trochę sprzętu medycznego. Na „trzy” podnieśli Laurę, umieszczając ją na noszach, pozapinali pasy, by nie spadła.
- Kto wie, kto to jest ? – zapytał jeden z ratowników.
- To Laura – powiedziała szybko Ida.
- A jej nazwisko ?
- Nie wiem – szepnęła, wzruszając ramionami. Była zła na siebie, że jej o to nie spytała. – Powinna mieć dokumenty w torebce.
Drugi sanitariusz wypytywał kasjera o to, co miało miejsce kilkanaście minut temu, a pozostali zajmowali się poszkodowaną.

W domu nie było jak zawsze nikogo. Ida spodziewała się tego. Chodziła po mieszkaniu, z kąta w kąt bez żadnego celu. Kto to lubi ? Zawsze znajdzie się ktoś. Nie umiała pozbierać szalejących myśli.
Wróciła do swojego pokoju. Spróbowała poczytać jakąś książkę, jednak bez skutku. Położyła się spać, otulając miękką kołdrą.
Rozpłakała się. Na głos, bez kontroli nad ciałem orz umysłem. Niczym małe dziecko. Wiedziała, jak źle postąpiła. Wiedziała, że to teraz przez nią Laura jest w szpitalu. Nie wiedziała tylko, co teraz będzie. Nie miała zielonego pojęcia, ale bała się tego najbardziej. Jakby jakaś niewidzialna siła ją ostrzegała. Nigdy nie jest na tyle źle, by nie mogło być gorzej. Wiedziała, że cokolwiek się stanie, jakoś trudno będzie jej to przetrwać bez odpowiedniej pomocy, a teraz straciła najbliższą jej sercu osobę. Życie zawsze jest takie pokręcone, niczym prawdziwa kolejka górska.
Zasnęła w niespokojnym świecie.

Kiedy się obudziła, padał deszcz. Już od kilku lat w Sylwestra to się zdarzało. Idalia, odrobinę z tego niezadowolona, spojrzała w lustro. Podkrążone oczy, nieprzytomny wzrok. Nieprzespana noc. Przetarła powieki i weszła do kuchni. Najwyraźniej rodzice już wyszli (kolejny samotnie spędzony 31 grudnia), bo w czystym wczoraj zlewie było pełno brudnych naczyń. Dziewczyna zrobiła sobie lekkie śniadanie. Teraz, po męczącej nocy, jej pokój wydawał się dla niej najlepszym schronieniem przed caluśkim światem.
Wchodząc do pokoju, potknęła się o swoją torebkę. Nie wiedziała, co tutaj robi. Wypadła z niej malinowa pomadka, jej ulubiona, i żółty notesik.
- No tak – mruknęła do siebie. –Miałam zadzwonić.
Otworzyła go na ostatniej stronie. Sięgnęła po telefon i wystukała numer. Czekała tylko dwa sygnały.
- Halo ? – usłyszała w słuchawce.
- Dzień dobry – powiedziała szybko. – Eee, znalazłam pani notesik na przystanku. Chciałam go oddać…
- Ale się cieszę ! Dziękuję bardzo ! – odparł głos. Nie wydawał się Izie znajomy. – To może się spotkamy ?
- Dobrze – zgodziła się Ida. – W kolejny weekend ? – zaproponowała nieśmiało.
- Pasuje mi. Jeszcze się dogadamy – dodała kobieta. – Dziękuję za telefon !
- Nie ma za co, do usłyszenia.
Idalia rozłączyła się. Schyliła się po pamiętnik.

31 grudnia
Spotkałam się z nią. Jest idealna. Idealna. Idealna. Idealna. Piękna, niesamowita, jedyna w swoim rodzaju.
Powiedziałam jej prawdę.
Ona zasłabła.
Myślałam, że serce mi wyskoczy.
Źle się czuję.
Jutro nowy rok. Kolejny w moim życiu. Muszę żyć.

Minuta do dwunastej. Idalia stoi przy oknie z kieliszkiem szampana w dłoni. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Już. Witaj.
Bajeczne fajerwerki wybuchały co kilka sekund. Wyglądało to niesamowicie.
Jedyne, co pozostało Idalii to wiara w to, że ten rok będzie dla niej łaskawszy.

Rozdział II

Coś okropnie gorącego dmuchnęło Idalii w twarz. Poczuła przeszywający ból rozrywający ją od środka. Nagle zrozumiała, że jej ciało się pali. Zaczęła biegnąć korytarzem, ignorując polecenia nauczycieli. Nie mogła znaleźć żadnej znanej jej twarzy, zwłaszcza jednej, a dzwonek oznajmiający ewakuację wcale nie pomagał. Wpadła do zadymionej klasy, kiedy poczuła na ramieniu dużą dłoń pana od historii.
- Już go zabrali – powiedział, a Izie oczy zaszły łzami.
- Nie mogli ! – krzyknęła i zbiegła na dół. Wywróciła się na jednym ze stopni. Uderzyła się mocno w głowę.
Dziewczyna nabrała gwałtownie powietrza i otworzyła zaciśnięte powieki. Próbowała uspokoić rozszalały oddech. Nie mogła ruszać nogami.
- Sen… sen… - szeptała pod nosem, sięgając pod poduszkę, żeby wyciągnąć telefon. Było po czwartej rano. – Wspaniale – mruknęła, zamykając ponownie oczy.

- Coś się stało ? – zapytała Kaśka, siadając obok Idy, kilka godzin później.
- Jestem tylko niewyspana – skłamała odruchowo i spróbowała wrócić do udawania, że jest bardzo zaciekawiona swoim podręcznikiem do biologii.
- To ty siedź dalej niewyspana czy obrażona na cały świat – jak wolisz, ale ja idę już na hiszpański. Jakby zebrało ci się na rozmowę… - Kasia zawiesiła głos, poszukując odpowiednich słów.
- Spokojnie, wiem.
Ida wstała, podeszła powoli do okna. Zastanawiała się co znaczył ten sen, cały czas jej wyobraźnia odtwarzała na nowo wydarzenia z nocy. Przyjrzała się widokowi za szybą. Już od kilku dni intensywnie padało, ulice zamieniały się w rwące potoki.
Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę przez Internet z tą dziwną dziewczyną. Chyba miała na imię Laura. Idalia oddałaby wiele, żeby się tak nazywać. Strasznie nie lubiła swojego imienia, uważała je za niezwykłe – to prawda, ale nie było bardzo znane, nudne nawet. Zdecydowanie wolałaby mieć jakieś bardziej znane imię, chociażby Anna. Po kilku minutach siedziała już w sali, w której odbywały się dodatkowe zajęcia z angielskiego. Chętnie na nie uczęszczała, miała okazję podszlifować ten piękny język obcy, bo przez ostatnie kilka miesięcy opuściła się w nauce. Cudem było, że zdała egzaminy i to z bardzo zaskakującym, wysokim wynikiem. Nauczycielka była dosyć młoda, miła. Dzisiaj kazała młodzieży otworzyć podręczniki i zacząć tłumaczyć kilka krótkich tekstów o krajach Ameryki Południowej. Ida, nawet jeśli miała najszczersze chęci, nie potrafiła się skupić.
Myśli zajmowały się albo dziwnym snem, albo nową znajomą poznaną w sieci. Już zastanawiała się, co ciekawego jej opowie, jeśli ją dziś spotka, a było to dosyć możliwe. Czuła się szczęśliwa na myśl o kolejnej rozmowie. Zupełnie nie przejmowała się jednak tym, że strasznie kłamie, a ta dziewczyna wierzy w każde jej słowo. Wiedziała, że i tak w końcu powie jej prawdę, więc co w tym złego ?
- Idalio, jesteś z nami ? – zapytała kobieta, stojąc nad dziewczyną z założonymi rękami na piersi.
- Jestem – odmruknęła niechętnie, podnosząc wzrok znad zeszytu w niebieskie kangury.
- Proszę cię zatem bardzo, dziecko, pracuj, bo dostaniesz niedostateczną ocenę za pracę na lekcji – odparła ostro i usiadła przed otwartym, czerwonym dziennikiem.
Ida pochyliła głowę, próbując napisać kilka zdań po polsku. Złapała się na tym, iż nie pamięta już połowy słówek, na dodatek miała nieodparte wrażenie, że ktoś bacznie obserwuje każdy jej ruch. Obróciła się delikatnie do tyłu, odgarniając włosy jednym ruchem, jednak wszyscy udawali jak bardzo chce im się tłumaczyć teksty o Ekwadorze, Chile lub Kolumbii. Odetchnęła z nieukrywaną ulgą, gdy zadzwonił dzwonek obwieszczający radośnie koniec szkolnych zajęć na dzisiaj.
Zbiegła szybko po schodach, przysuwając jedną dłonią o drewnianą, wiekową poręcz. Zeskoczyła praktycznie z trzech ostatnich stopni i wypadła na dwór. Czekała do końca przerwy na Kaśkę, a ta wyszła spokojnie z budynku w towarzystwie dwóch roześmianych koleżanek. Pomachała im na pożegnanie i zwróciła się do Idy.
Bez słowa przywitania skierowały się do pobliskiego parku miejskiego. Było już sucho, świeciło słońce, radośnie wystawiając język wszystkim smutnym osobom, prześwitując przez pozostałe jeszcze na drzewach zżółknięte liście. Usiadły pod rozłożystym dębem, wycierając uprzednio ławkę chusteczką higieniczną. Przez kilka minut siedziały w milczeniu. W końcu pierwsza odezwała się Kaśka.
- Dostałam piątkę z hiszpańskiego. Ta baba mnie chyba kocha – zaczęła wesoło.
- Ja miałam jakieś głupie tłumaczenia.
- Już lepiej ci idzie z tym angielskim ? – spytała Kasia uprzejmie.
- Tak, doganiam ich powoli – odparła Idalia, pociągając nosem. Poprawiła szybko włosy i wyciągnęła się na ławce, wkładając ręce do kieszeni burego płaszcza, a nogi krzyżując.
Jesień tego roku była taka piękna.
- Jesteś niespokojna – zauważyła Kasia, prostując się.
- Nie, wcale nie. Skąd ci to niby przyszło do głowy ?
- Kiedy jesteś zaniepokojona, pociągasz nosem. Oraz grzywkę zakładasz za ucho –wyliczyła dziewczyna na palcach jednej ręki, uśmiechając się szeroko.
- Może mam po prostu katar ? – żachnęła się Ida ze złością i wstała.
- Nie wydaje mi się – mruknęła Kaśka, podążając śladem znajomej.
Idalia przyspieszyła kroku.
- Znasz mnie trochę ponad dwa tygodnie, a wiesz więcej niż moje wieloletnie przyjaciółki.
Nie była z tego powodu zadowolona. Zawsze starała się nie opowiadać o swojej osobie zbyt wiele innym ludziom, pozostać wieczną zagadką, a dla najbliższych otwartą córką, wnuczką, przyjaciółką. Ba ! Nawet nie umiała dobrze zbudować swojej osobowości…
- Jestem bardzo spostrzegawcza – usprawiedliwiła się znajoma, dotrzymując kroku szatynce.
- Mówił co ktoś już, że jesteś strasznie irytująca ?
- Aaa… Tylko kilka razy. – Kaśka roześmiała się serdecznie. – A teraz proszę cię o chwilę powagi, Izabelo.
- Mam takie dziwne wrażenie… - zaczęła wspomniana dziewczyna.
- Jak wszyscy po fizyce dwa dni temu ?
- Nie, gorzej. Wydaje mi się, że od czasu angielskiego ktoś mnie obserwuje… - westchnęła Idalia.
- Nie histeryzuj.
Dziewczyny wyszły z parku, zostawiając za sobą plac zabaw oraz sterty liści. Skierowały się na przystanek autobusowy, z którego Kasia miała odjechać do domu. Stało już tam kilkoro uczniów z wyższych klas. Dym z rur wydechowych unosił się jeszcze w powietrzu.
- Jesteś niewyspana, też tak miałam – stwierdziła szybko przyjaciółka, przestępując nerwowo z nogi na nogę. – Jeśli nie możesz spać to pewnie przez fizykę z panią Ambroziak ! Na pewno ! Albo nie przestawiłaś się na tryb szkolny, czyli „Jedenasta – szósta”.
- Wiesz, jak ty coś wymyślisz…
- Co, niby to moja wina, że nie lubisz fizyki, tak ? Przecież to taaaki kochany przedmiot !
- Masz absolutną rację, Królowo Katarzyno. A teraz pozwól, że odprowadzę cię do twojej karety, właśnie nadjeżdżającej.

Idalia siedziała na łóżku z laptopem na kolanach. Stukała w klawiaturę bez najmniejszego zainteresowania. Czasem tylko przewróciła oczami i sięgnęła po miskę z pestkami dyni. Laury jeszcze nie było.
Bardzo polubiła rozmowy z nią. Chociaż ta dziewczyna była od niej o rok młodsza, Iza nie czuła żadnej różnicy dzielącej je. Pisało im się tak dobrze ze sobą, że zaczęły nawet rozmawiać na czacie, co Izie niezmiernie odpowiadało.

Lora: Elizo, moja kochana, poopowiadaj mi o Hiszpanii !
Tella : A co chcesz wiedzieć?
Lora : Wszystko, najlepiej !
Tella : Zawsze świecie słońce, ale to chyba już wiesz. Dlatego lubię tam przebywać.
Lora : Chodziłaś tam do teatrów ?
Tella : Nie, ale chodziłam na lekcje tańca.
Lora : Lubisz tańczyć ?
Tella : Kocham ! Całe życie mogłabym tańczyć. To mój żywioł, w tym jestem najlepsza, poza wszelką konkurencją.

Dziewczyna prychnęła. Nienawidziła tańczyć, nie było dla niej gorszej rzeczy niż taniec. Kiedy miała trzy latka mama zapisała ją na balet. Nic z tego nie wyszło, nauczycielka nie miała serca do swojej pracy. Żaden nauczyciel nie jest dostatecznie dobry w tym, co robi, jeśli nie kocha całym sobą swojego zajęcia. To podstawowy warunek.

Lora : Zazdroszczę Ci ogromnie.
Tella : Na pewno też musi być coś, co też strasznie lubisz.
Lora : Jedyne, co czuję całą duszą to teatr. Ogromna przyjemność, jaką daje mi wcielenie się w różne postaci…
Tella : A żebyś wiedziała !
Lora : Co masz nas myśli ?
Tella : Nic, naprawdę nic. Przysięgam.
Lora : Przepraszam Cię strasznie, Elizko, ale chemia mnie wzywa. Pa !
Tella : Laura, daj sobie spokój z chemią ! Jest piątek…
Lora : W poniedziałek ważny test…
Tella : Proszę… Proszę, proszę, proszę !
Lora : No dobrze, tym razem wygrałaś.
Tella : To opowiadaj, jak Ci minął dzień?
Lora : Dosyć dobrze, dostałam tróję z polskiego, jestem geniuszem !

Idalia uśmiechnęła się pod nosem.

Tella : Z pewnością, gratulacje.
Lora : A Tobie ? Jak z fizyką ?
Tella : Na szczęście dzisiaj było zastępstwo. Oprócz tego, włóczyłam się z koleżankami po sklepach, nic specjalnego.
Lora : Kupiłaś coś ? Ostatnio widziałam śliczny pamiętnik i od razu pomyślałam o Tobie ! Może wyślę Ci go pocztą ?
Tella : Nie trzeba było ! Ale dziękuję Ci pięknie ! Tak, kupiłam śliczny pierścionek i bluzkę, kolorową w kratkę.
Lora : Ja mam upatrzoną ładną tunikę, ale brakuje kieszonkowego…
Tella : Też mi niewiele już zostało…

Ida przymknęła ciemny oczy na kilka sekund, wydające się jej wiecznością. Nie miała pojęcia dlaczego okłamuje Laurę, prawdopodobnie jedyną osobę na świecie, która naprawdę szczerze ją polubiła. Miała wiecznie dobry humor i tryskała energię, prawie jak Kasia, jednak było w niej coś tajemniczego. Gdyby tylko ona, Idalia, mogła tak cieszyć się życiem… Uważała też ten prezent od niej za strasznie miły gest. Sama by się na taki nigdy nie zdobyła, niestety.
Czuła się źle, nie potrafiła temu zaradzić. Była w niej jakaś wewnętrzna, paląca potrzeba ukrywania się za stworzoną przez siebie maską. Maską utkaną z kłamstw i przekrętów. Wciągu kilkunastu sekund stawała się całkiem nowym człowiekiem, kimś innym, o odmiennych poglądach na świat, politykę, kobiety z autobusu linii 154 czy 128 oraz – przede wszystkim – różnych przeżyciach pochodzących z jej „dawnego” życia.
Nie chciała podawać się już więcej za Elizę ani mówić o tym, jak bardzo kocha Hiszpanię pełną dojrzałego słońca czy taniec. Ale z każdym dniem coraz trudniej było wyplątać się jej ze słów, a także z każdą kolejną godziną wyczekiwała tego momentu, kiedy na monitorze komputera pojawi się małe, czarne „cześć”, napisane ładną, równą czcionką. Idalia wiedziała, że potrzebuje prawdziwego przyjaciela, nawet takiego, którego nigdy wcześniej nie spotkała, jednak podtrzymującego ją na duchu i towarzyszącego na każdym kroku jej życia. Kaśka była świetną dziewczyną, lecz nie czuła, żeby czekała na nią większa znajomość. Laura to jedna z tych osób, które zazwyczaj są ciche oraz nieśmiałe, a Katarzyna – dusza towarzystwa – z każdym się zaprzyjaźni, już zna ją cała szkoła, a ona zna ją.
Ida otrząsnęła się z zamyślenia. Stwierdziła, że okno jest otwarte. Podeszła, zamknęła je, ubrała sweter w niebieskim odcieniu.

Tella : Już muszę iść, przepraszam Cię bardzo.
Lora : A mnie kazałaś zostać !
Tella : Wiem, ale mnie tu szantażują !
Lora : O, jak ?
Tella : Mama mówi, że nie zjem obiadu, jeśli nie obiorę ziemniaków…
Lora : Wykorzystuję Cię w perfidny sposób !
Tella : No wiem, ale jestem strasznie głodna.
Lora : Zamieszkaj ze mną, będziesz miała jedzenia mnóstwo i to bez żadnej pracy. Elizo, a może dasz mi swój adres, a ja zdążę zanieść Twoją niespodziankę na pocztę jeszcze dzisiaj ?
Tella : Z tym mieszkaniem ze sobą ? Świetny pomysł ! Już podaję…

Dziewczyna spanikowała. Trzęsącymi się dłońmi dotykała wypustek klawiatury. Zapisała adres i kliknęła na przycisk „Wyślij”. Odetchnęła z ulgą.

Lora : Już wysyłam. Elizo, mam jeszcze jeden pomysł…
Tella : Szybko, jaki ? Mama krzyczy.
Lora : Obie mieszkamy w Krakowie i znamy się już dość dobrze…
Tella : Przejdź do sedna sprawy.
Lora : Może się spotkamy ?

Idalia natychmiast pobladła oraz przygryzła wargę. Poleciała z niej szkarłatna strużka krwi, delikatnie spływając z ust. W głowie pojawiały jej się z każdą milisekundą tysiące najróżniejszych wymówek. Wiedziała jednak, że nie wykręci się przed spotkaniem z Laurą. Nie chciała, by tamta dowiedziała się o tym, że Eliza tak naprawdę nigdy nie istniała. Nie miała serca jej odmówić. Co prawda, byłaby w stanie napisać krótką wiadomość o treści „Moja mama nie toleruje spotkań z nieznajomymi ludźmi z Internetu, przykro mi bardzo, bardzo, bardzo, bo strasznie Cię lubię…”, ale zamiast tego wystukała szybko :

Tella : Oczywiście, o każdej porze dnia i nocy, kiedykolwiek !
Lora : Cieszę się OGROMNIE, że spodobał Ci się ten mój pomysł !
Tella : Przecież podobno jesteś geniuszem. Muszę spadać, pa, Laris !
Lora : Dobra, lecę na tę pocztę, ściskam Cię mocno, Lizko !

Ida wylogowała się w trybie natychmiastowym i pobiegła korytarzem do kuchni. W domu była sama, wyciągnęła więc z szuflady zapasy trzymane na „czarną godzinę”, czyli mnóstwo słonych przekąsek, chipsów, czekoladowych tabliczek. Patrzyła przez okno, jak nad miastem zbierając się czarne, burzowe chmury, mając w ustach kilka kawałków czarnego cudu świata. Czekolada nigdy nie zawiedzie, zawsze wysłucha.
Jakaś zła myśl ukłuła ją w tył głowy. Nie lubiła tego, ponieważ potem przez dłuższy czas nie potrafiła się od nich uwolnić. Towarzyszyły jej również po zaśnięciu – dlatego często budziła się koło trzeciej, czwartej nad ranem, z krzykiem, cała zlana potem przez jakieś koszmary, zrodzone właśnie z takich niewesołych rozmyślań.
Nie sądziła, aby dobrym pomysłem było to całe spotkanie z przyjaciółką. Eliza dla Idalii była taką osobą, jaką zawsze pragnęła być, ale nie posiadała wystraczająco dużo odwagi, żeby się nią stać.
A jeśli te kilka godzin, które zamierza spędzić z Laurą, zmienią wiele rzeczy w jej dotychczasowym życiu ? Sprawią, że będzie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, ponieważ w końcu znajdzie idealną przyjaciółkę dla siebie ? Może nie będzie tak źle ? Tylko dwóch rzeczy na świecie była tak naprawdę stuprocentowo pewna – tego, że ta noc będzie kolejną nieprzespaną, spędzoną razem z refleksjami oraz tego, iż jutro wstanie słońce.
Chociaż, z tym słońcem, nie była tego w pełni pewna, zawsze mogło się coś stać…
Podniosła się z krzesła i ubrała na siebie płaszcz. Wyszła, trzaskając energicznie drzwiami, jakby chciała obwieścić światu, że wychodzi, opuszcza dom, bo tak naprawdę nic ją nie obchodzi. Zamknęła je, pobrzękując kluczami na breloczku.
Wypadła na ulicę, a świeże powietrze uderzyło jej do głowy, otrzeźwiając umysł. Poczuła się znacznie lepiej. Wdychała pełną piersią zapachy kolorowego już nieba, które towarzyszyło jej codziennie, od dnia narodzin, szesnaście lat temu.

18 grudnia
Znowu. Znowu Święta, klasowa Wigilia. To już za dwa dni. Kolejne nieszczere życzenia od osób i dla osób, bo nikt tak naprawdę nie wie, co powinno się życzyć. Tak jest zawsze, od roku do roku, prawie jak rytuał. Data spotkania z Laurą też jest coraz bliższa. Boję się.
Wczoraj wzięłam do ręki ten pamiętnik. Niepamiętny, milionowy raz. Przestałam już liczyć. Ani czuć Laurowego uścisku dłoni na nim. Szkoda. Strasznie go polubiłam. Czasem w nocy śni mi się, jak odbierałam go od zdziwionego listonosza. Doszedł we wtorek, kilka dni po jego wysłaniu. Dosyć szybko. Był owinięty w zwykły, brązowy papier. A na nim ślicznie wypisane litery, które miały wyglądać na niestaranne, napisane na szybko, ale wiem, że każda była przemyślana, że każda ma w sobie cząstkę Jej.
Mama znowu się ze mną pokłóciła. Przestałam liczyć, który to raz w tym tygodniu. Nigdy nie będzie mi jej brakować. Ani jej stalowych słów, przebijających mnie na wylot, chociaż już dawno się na nie uodporniłam… Nie. Nie. Nie.

19 grudnia
Cieszę się, że dostałam ten pamiętnik. Dopiero kilka kartek, zapisanych zwykłym, niebieskim tuszem, ale dla mnie ważna historia.
Jutro dzień nieszczerej prawdy. Hura, cieszę się niezmiernie na wymuszone uśmiechy.
Szkoda mi strasznie, że oni naprawdę nie chcieli się zaprzyjaźnić, ci ludzie z mojej klasy. Myślę, iż byliby naprawdę dobrymi znajomymi. Wystarczy chcieć.
Losie, co mi przyniesiesz dobrego ?
Może tabliczkę czekolady ? Nie obraziłabym się. Czterolistną koniczynę ? Chętnie przyjmę. Bukiet kwiatów ? Nie, dziękuję, typową nie jestem kobietą. Przyjaźń bez kłamstwa ? Dziękuję, potrzebuję.

Jesień odeszła tak szybko, jak przyszła, zabierając za sobą kolorowe liście na ulicach oraz wietrzne dni, wieczną zmorę długi włosów. Zima była bardziej kapryśna, bo już od samego początku uraczyła ludzi niskimi temperaturami i padającym, gęstym śniegiem od rana do nocy. Ulice zabieliły się szybko, przechodnie zaopatrzyli się w barwne szaliki, czapki, rękawiczki. Wszystko dookoła wyglądała niesamowicie, bajecznie, a w powietrzu wyczuwało się nieznośny zapach nadchodzących świąt, który miały uspokoić zabiegane ciągle dusze już za dosłownie parę chwil.
Klasa Ib właśnie kończyła klasową Wigilię, na której co kilka chwil wybuchały salwy śmiechu. Idalia naprawdę się tego nie spodziewała. Wśród nich wiele się zmieniło przez ostatnie trzy miesiące. Po pewnym czasie dużo osób zauważyło, że ciągły wyścig o pierwsze miejsce nie jest najlepszym wyjściem i zwyczajnie przestali rywalizować, podając sobie nawzajem ręce. Stosunki polepszyły się, nieznacznie, ale zawsze coś. Idalia zaprzyjaźniła się z kilkoma sympatycznymi kolegami, jednak nie była to znajomość, która by przetrwała.
- Noo, Ida, chodź się przytuuuulić – jęknął jeden z chłopców, Kuba Wolski.
- Boże, a on tylko jednym – mruknęła Kaśka, wymownie przewracając oczami.
Idalia uściskała kolegę na pożegnanie, a potem po kolei każdą osobę z klasy, życząc kolejny raz wszystkiego najlepszego na nadchodzący rok.
Była niezmiernie zdziwiona tym, jak bardzo ci ludzie są dla niej życzliwi i mili. Niespodziewanie odniosła wrażenie, że zna ich od zawsze, tak bliscy w jednym momencie stali się jej sercu. Cóż, magia świąt, chciałoby się powiedzieć.
- Ida, chodź, już musimy iść – powiedziała Kasia, poprawiając reklamówkę z ciastem zwisającej z jej ramienia.
- Zaczekaj – szepnęła dziewczyna, zawijając kilka pierników w lukrowej polewie w czerwono – zieloną serwetkę.
- Wesołych świąt ! – krzyknęła przyjaciółka do wychowawczyni.
- Wesołych świąt - powtórzyła Idalia szybko.
- Wam też, dziewczynki, i dziękuję – odparła przyjaźnie nauczycielka, kiwając głową z brązowym kokiem.
Zbiegły po schodach, zapinając się szczelniej. Chłód mroźnego, grudniowego powietrza przedostawał się przez małe otwory w wełnianych szalikach i czapkach, a policzki natychmiast zaróżowiały. Wszyscy uczniowie, jakich mijały, kiedy szły w stronę wyjścia, wyglądali na bardzo zadowolonych oraz cieszących się z perspektywy spędzenia ponad tygodnia na rzeczach, na które naprawdę mają ochotę. Ida również była zadowolona – z Nowym Rokiem chciała diametralnie zmienić swoje życie.
- Dlaczego idziesz w prawo zamiast w lewo ? – spytała Kasia, zatrzymując się.
- Idę na pocztę. Mama kazała mi wysłać kartki bożonarodzeniowe – wyjaśniła Ida, trochę naciągając prawdę.
- Dobra.
Kaśka zostawiła ją i udała się w stronę swojego domu. Idalia natomiast przyspieszyła kroku. Miała wysłać kartki, to prawda. Ale do nowych przyjaciółek Elizy oraz Laury, przede wszystkim. Nowo poznane koleżanki uwielbiały wszystko, co modne. Taka szkolna elita, hermetycznie zamknięta dla każdego. Jedna z nich, Lucyna, kochała nowoczesny taniec sushi i chłopaków. Druga, Michalina, nienawidziła kujonów, ale uwielbiała drogie gadżety czy kolczyki. Gdyby Laura nagle umarła, nie zastąpiłyby jej. Ida doskonale o tym wiedziała. Michalina bądź Lucyna nie potrafiłyby dotrzymać tajemnicy – po kilku sekundach wiedziałaby już o niej cała szkoła, a Laura poproszona o milczenie aż do grobowej deski – uczyniłaby to. Eliza przecież zwierzała się jej ze swoich wymyślonych kłopotów, miłosnych rozterek czy problemów, a Laura zawsze jeszcze potrafiła jej coś doradzić.
Bardzo się ze sobą zżyły. Po kilku tygodniach stały się najlepszymi przyjaciółkami. Wszystko byłoby cudowne, gdyby nie fakt, że to ona, Eliza, a nie Idalia, ma taką wspaniałą znajomą. Czuła się coraz gorzej z poczuciem winy, a coraz trudniej było jej się przyznać do popełnionego błędu. Ida mogła to porównać do wielkiej maszyny : ktoś raz, niespostrzeżenie ją uruchomił, wcisnął jeden, mały czerwony guzik, całkowicie przez przypadek, ale nikt już nie potrafi jej zatrzymać. To w tym dla niej było najgorsze.
Poczta mieściła się na rogu, tuż przy przystanku tramwajowym. Na zewnątrz była przymocowana skrzynka pocztowa, taka mała, szkarłatna, z logiem poczty. Ida wrzuciła do niej kartkę, mając niewielkie problemy z poruszaniem palcami przez grube, wełniane rękawiczki koloru szarego.
Idalia odwróciła się i powoli przechodziła przez przystanek. Ludzie wokół niej spieszyli się, właśnie nadjechał niebieski tramwaj. Jakaś dziewczyna popchnęła ją do przodu, wcześniej wpadając na nią w biegu. Prawie się przewróciła.
- Przepraszam ! – jęknęła zmieszana. Była bardzo ładna. Miała alabastrową cerę, proste, długie włosy. Blondynka. Niebieskie oczy, chociaż w innym świetle byłyby szare. Wiało od niej chłodem, ale zachowywała pozory bycia miłym.
Pobiegła dalej, wchodząc do tramwajowych drzwi, na kilka sekund przed ich zamknięciem. Ida poprawiła rękawiczki oraz czapkę. Zauważyła, że na chodnikowej kostce leży mały, żółty notesik. Schyliła się, by go podnieść. Przerzuciła kilka kartek. Mnóstwo słów napisanych w różnych językach, jakieś piosenki albo wiersze, nieskomplikowane obliczenia matematyczne, rysunki. Z tyłu było napisane małym, drobnym pismem jedno zdanie.

„Własność Laury Lenartowicz, jeśli to znajdziesz, bardzo proszę o kontakt na numer…”

Numer był już trochę zamazany, ale jeszcze dało się go odczytać.
Idalia wróciła do domu w dziwnym nastroju. Natychmiast rzuciła się do pamiętnika, aby zapisać zdarzenie na krakowskim dworcu.

20 grudnia
Wigilia klasowa nie była taka zła. Była naprawdę fajna, podobało mi się. Ci ludzie też nie są okropni, teraz te osoby, które do tej pory trzymały się z boku, nagle stały się duszami towarzystwa. I już jakoś spodobało mi się w tej szkole.
Pyszne pierniki, ciastka, domowe soki. Mniam ! Jeszcze nie było nawet Wigilii, a objadłam się za wszystkie czasy.
Poszłam wysłać kartki na pocztę. Wpadła na mnie jakaś dziewczyna. Strasznie ładna była. Zgubiła notesik. Ma na imię Laura. Od razu pomyślałam o mojej Laurze. Śmiałabym się, gdyby to była ona. Trochę dziwne jest to, że nie znam jej nazwiska. Niby wysłała mi ten pamiętnik, ale chyba zapomniała napisać kto jest nadawcą. Właśnie, muszę zadzwonić do tej całej Laury. Ale to może po świętach. Czeka mnie teraz zakupowy szał. Babcia jutro przyjeżdża, nie mogę się doczekać !