Rozdział I

Wszyscy chyba znamy to denerwujące uczucie, gdy sekundy są jak długie godziny, a ich wymarzony koniec jak na złość nie chce nadejść. Albo to, gdy ktoś próbuje przemówić nam do rozumu, chociaż wiemy, że to kłamstwa.
Tik – tak. Tik – tak. Tik – tak. Wskazówki zegara powoli przesuwające się w stronę godziny dziewiątej. Śliczne, mahoniowe biurko. Czerwone paznokcie okropnej kobiety. Czarny lakier częściowo zdrapany. Plakaty informujące o złych wpływach palenia. Stosy ksiąg z niezrozumiałymi tytułami.
Jeszcze kilka sekund… Jeszcze kilka…
Rozległ się alarm, który głośno krzyczał, że tylko dwie minuty pozostały do rozpoczęcia się zajęć. Idalia poderwała się gwałtownie i szybko zaczęła pakować swoje rzeczy do plecaka przyozdobionymi naszywkami różnych zespołów.
- Przepraszam, mam fizykę, powinnam iść – oznajmiła szybko, kierując się do drzwi.
- Oczywiście, idź – zgodziła się z nią psycholożka przemiłym, cukierkowym głosem. – A na drogę pamiętaj – chwytaj dzień ! – krzyknęła za nią, gdy drzwi się zatrzasnęły.
- To czas wypróbować to całe „Carpe diem” – mruknęła do siebie, wchodząc po schodach na ostatnie piętro, gdzie mieściła się pracownia fizyczna. Usiadła pod ścianą w brunatnym kolorze, korzystając z ostatnich sekund wolności uczniowskiej. Zamknęła oczy, a jej umysł natychmiast , jak milion ostrych sztyletów pragnących ludzkiego nieszczęścia, przecięły okropne myśli.
„To przecież nie była TWOJA wina. Każdy popełnia błędy. Widocznie TAK miało się stać, nie ma sensu zawracać sobie tym głowę, naprawdę. Takie rzeczy zdarzają się każdemu, ty najwidoczniej odbierasz je w taki sposób…”
„Był moim PRZYJACIELEM!”
„Nie wolno się przywiązywać.”
- Cześć, umiesz fizykę na dziś ? Podobno nauczycielka jest ostra i zadaje trudne pytania… - Iza usłyszała cichy głosik w jej uchu należący do jednej ze szkolnych koleżanek.
Koleżanek… W klasie były zaledwie cztery dziewczyny. Dwie z nich prawdopodobnie całkowicie oddały swoje życie matematyce oraz fizyce. Trzecia wydawała się całkiem normalna, dlatego Iza postanowiła zaprzyjaźnić się właśnie z nią. Może nie była wymarzoną przyjaciółką, taką o jakich piszą w gazetach czy kręcą o nich amerykańskie filmy, miała mnóstwo wad, ale przynajmniej miała się do kogo odezwać.
- Ida, mówię do ciebie – powtórzyła znajoma, niecierpliwie wyjmując z plecaka różowy zeszyt w świnki.
- Przepraszam, zamyśliłam się – odparła szybko. – Też słyszałam, że lekcja z nią to jajko – niespodzianka. Myślę, że nie będzie tak źle - pocieszyła się, uśmiechając się delikatnie.
- Nie sądzę…
Rozległ się dźwięk dzwonka, dziewczyny weszły do sali i zajęły dwa środkowe miejsca. Nie minęły trzy sekundy, a klasa usłyszała dudnienie obcasów fizyczki. Sam jej widok odrobinę przerażał. Jej skóra była pomarszczona, miała małe oczy, a na cerze bruzdy oraz blizny. Z pewnością nie grzeszyła urodą. Włosy miała czarne, lekko siwiejące, tłuste, była przy kości.
- Usiądźcie – zaskrzeczała – wyciągnijcie kartki, bo tak jak obiecałam na początku roku, sprawdzę waszą wiedzę z mojego przedmiotu z gimnazjum.
Wszyscy mruknęli coś niezrozumiałego – znając uczniów, wygłosili swoją małą dezaprobatę o nieprzypadającym im do gustu pomyśle nauczycielki. Trudna jest uczniowska praca. Wyrwali karteczki z przypadkowych zeszytów, zapisali, jak się nazywają i do jakiej klasy chodzą.
- Na tablicy macie dwadzieścia dosyć łatwych przykładów. Dziesięć minut – poinformowała, a klasa Ib zbiorowo jęknęła. – Cicho ! – syknęła nauczycielka. – Do roboty – rzuciła ostro.
Idalia pochyliła się nad zadaniami. „Łatwe” z pewnością nie były. Nigdy przedtem nie widziała czegoś podobnego na oczy. Spróbowała napisać kilka równań, ale miała zupełną pustkę w głowie. Jak zawsze jej się nie udało.
- Koniec czasu – oznajmiła kobieta donośnie. – Ty – zwróciła się do chłopaka w zielonej bluzie z pierwszej ławki. – Pozbieraj kartkówki. Bardzo proszę.
Dziewczyna spojrzała na koleżankę z ławki. Miała delikatnie czerwone i napuchnięte oczy.
- Potem porozmawiamy –mruknęła, otwierając podręcznik, by zagłębić się w lekturze.
Nauczycielka usiadła przy swoim biurku. Sprawnie ułożyła na zgrabną, równą kupkę testy uczniów. Pochyliła się nad dziennikiem, delikatnie wodząc po liście obecności koniuszkiem dobrze zastruganego ołówka.
- Bartosz Nasta, do odpowiedzi – powiedziała, a chłopak z rzędu mieszczącego się pod ścianą, wstał. Bez słowa podszedł pod tablicę, niosąc w ręku niebieski zeszyt. Wyglądał na pewnego siebie oraz swojej wiedzy.
- Dobry jest – szeptali między sobą w ławkach, chociaż wiedzieli, że mogła ich za to spotkać kara. Takie tutaj funkcjonowały przepisy. – Tego nie robiliśmy w gimnazjum…
- Bardzo ładnie – pochwaliła ucznia, uśmiechnęła się nawet lekko w jego stronę. – Dużo wiesz, co jest dosyć imponujące. Trója, siadaj.
Bartek otworzył ze zdumienia niebieskie oczy tak szeroko, jak tylko potrafił i pomaszerował na swoje miejsce w powolnym tempie. Cała klasa też nie wierzyła, że fizyczka dała mu tak słabą ocenę.
- Przecież jej się podobało…
- Dobrze, klasa spokój ! Przechodzimy do dzisiejszego tematu lekcji…
Dzwonek kilkanaście minut później okazał się prawdziwą szansą pozostania ocalonym. Wszyscy wybiegli jak najszybciej, byleby znaleźć się w miejscu w miarę dalekim od pracowni fizycznej. Mieli tylko dziesięć krótkich minut przed lekcją geografii na ostatnim pierwszym piętrze.
- Kasia, opowiadaj, co się wtedy stało ? – spytała Ida, kręcąc się obok przyjaciółki.
- Zawsze chciałam chodzić do szkoły o tak wysokim poziomie. Mam ogromne plany na przyszłość i wiem, że mi się uda. Uczyłam się całymi dniami, byleby moja średnia była jak najlepsza, byleby zdać te wszystkie egzaminy, także takie dodatkowe. A już na samym starcie pokazuję, że nic nie potrafię – wyrzuciła z siebie.
- Ja tutaj nigdy nie chciałam się znaleźć, to zwykłe zrządzenie losu – odparła natychmiast Idalia.
- Jednak się tutaj dostałaś – zauważyła Kasia, na co Ida wzruszyła ramionami. – Co oni wyprawiają ? – spytała, zmieniając niespodziewanie temat.
Dziewczyny podeszły bliżej dużego zbiegowiska. W środku zamieszania stał znany im już Bartek, którego łatwo było dostrzec przez jego zieloną bluzę, a towarzyszyło mu kilku chłopców. Obrzucali się nawzajem wyzwiskami. Niektórzy ostro kibicowali raczej przeciwnikom nowego kolegi niż jemu samemu.
- Od tygodnia chcesz, by każdy nauczyciel widział, jakim i-d-e-a-l-n-y-m laureatem trzech czy tam czterech olimpiad jesteś oraz jaki z ciebie wyrósł pokrzywdzony, mały chłopiec, czepiający się maminej spódnicy, żeby zdobyć dobre serca nauczycieli i lizaka od nich. Nie jesteś godzien, by nazywano cię mężczyzną – wycedził przez zęby wyższy z nich, Jacek.
- Nie zależy ci na przyszłości ? Na dobrej pracy ? Podobno masz być lekarzem, tak mówił twój ojciec – Bartek próbował się odgryźć, ale swoimi chęciami wywołał tylko salwę śmiechu przebiegającą przez zgromadzenie.
-Pobij go ! Pobij go ! – skandował już prawie cały korytarz.
- Co ty niby wiesz o moim ojcu ?!
- Ważne, że twój tatuś to prezes dużej firmy oraz to, że wiem, ile pieniędzy musiał wyłożyć dyrektorce, by ukochany synuś mógł uczyć się w tak prestiżowej szkole... – odparł, jakby od niechcenia Bartek.
Przez tłum przetoczyło się głośne „Oooo”. Wszyscy zastygli na chwilę . Kilka sekund później Bartek trzymał się za nos – po podłodze kapała ciemnoszkarłatna krew, nieudolnie hamowana. Teraz Bartek skulił się, masując brzuch oraz jęcząc. Jacek zamachnął się ponownie i uderzył go ty razem w twarz. Bartek skomlał, płakał, zasłaniał buzię.
- Co tu się dzieje ?! – krzyknęła młoda kobieta, która biegnąć owijała się szczelniej lekkim sweterkiem w stonowanych kolorach. Miała upięty, wysoki kok.

- Nic, proszę pani –mruknęło kilkoro osób pod nosem.
- Jak to nic ? Przecież doskonale widzę ! Michał ! – wrzasnęła do krępego chłopaka stojącego pod oknem. – Zanieś go do pielęgniarki, bo się nam tu jeszcze wykrwawi. A wy do klas, czy nie wiecie, że już dawno po dzwonku ?
Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy z podłogi. Ib udała się do pracowni geograficznej. Klasa była ogromna, o wiele większy od innych. Wszędzie porozwieszano stare, wyblakłe już mapy kontynentów z zaznaczonymi krajami oraz ich stolicami i zdjęcia przedstawiające najróżniejsze zakątki świata, często tak odległe, że większość osób siedzących teraz w podwójnych ławki prawdopodobnie nigdy nie zarejestruje takich cudów własną tęczówką. Przy uczniach, na skrajach biurek stały podświetlane globusy. Miejsce to sprawiało miłe wrażenie, dobrze się kojarzyło.
- Witam was – stara nauczycielka przywodząca na myśl ukochaną babcię, wstała, po czym podeszła do mapy ukazującej Amerykę Północną wiszącej obok tablicy. – Na dzisiejszej lekcji geografii przypomnimy sobie wszystkie nazwy państw, ich flagi, rzeki, góry…Oczekuję od was owocnej współpracy – dodała, odrobinę się uśmiechając, przez co jej zmarszczki bardziej się uwidoczniły.
- Jaki jest temat ? – zapytał nerwowo ktoś z tyłu.
- Spokojnie, już podaję. Mieliście fizykę, tak ?
Klasa przytaknęła.
- Cóż, cieszę się, że widzę was żywych. – Kobieta zaśmiała się serdecznie, a na ustach uczniów również wykwitły uśmiechy. – Dobrze, kogo nie ma ?
- Bartka Nasty – odpowiedziała Monika, jedna z najlepszych matematyczek, która siedziała przed nauczycielskim biurkiem. – Ale zaraz powinien wrócić.
- Jest u pielęgniarki – dopowiedział jakiś chłopak.
- Co mu się stało ? – zapytała geografka, pochylając się do przodu.
- Pobili go. Za to, że na fizyce dobrze odpowiadał – wyjaśniła Kaśka, potrząsając głową. – Zupełnie ich nie rozumiem.
Nauczycielka cmoknęła, krzywiąc się.
-Witajcie, dzieci, w naszej szkole. Tak dzieje się prawie codziennie. Ludzie są strasznie nienawistni. Dobra, do pracy ! – rzuciła, ucinając skutecznie temat.
Byli już w połowie uzupełniania mapy Azji, gdy po korytarzach przetoczył się potwornie głośny, dudniący dźwięk, który przyprawiał o ciarki. Wszyscy wzdrygnęli się.
- Bardzo, ale bardzo przepraszam, że przerywam lekcje – tubalny głos dyrektorki dawał do zrozumienia, iż tej wiadomości nie wolno zlekceważyć.
- Oh, ależ nic się nie stało – szepnął któryś z chłopaków.
- Zarząd szkoły właśnie dostał informację, że blisko naszej placówki podłożono wiele materiałów wybuchowych. Za kilka minut przyjedzie policja, wtedy odbędzie się ewakuacja. Każdy, kto wie coś na ten temat, jest proszony o powiedzenie nam o tym. Nie zostanie, oczywiście, ukarany – w jej głosie słychać było, że się uśmiechnęła – natomiast każda próba oszukania nas zakończy się natychmiastowym wydaleniem ze szkoły. Ah, jeszcze jedno. Proszę zachowywać się o wiele bardziej rozsądniej i doroślej. Dziękuję.
- Dlaczego już nie teraz nas ewakuują ? – powiedziała głośno Kasia.
- Tak, przecież wszyscy możemy zginąć –zgodziła się Asia.
- Ciemne dni idą, dzieci – mruknęła posępnie nauczycielka.
- No, chyba że już nadeszły – szepnęła Iza pod nosem, mając ogromną nadzieję, że nikt tego nie dosłyszał.
- Ona wydaje się być dosyć miła –stwierdziła Kaśka kilka minut później, a Ida w zamyśleniu kiwnęła głową. Na przerwie mogły w końcu spokojnie porozmawiać.
Usiadły na ławce przy parapecie, z którego zwisały zielone, kwitnące roślinki.
- Nie sądzisz, że to trochę dziwne ? – szepnęła brązowowłosa. – W pobliżu szkoły może być jakaś bomba, cholera wie, a oni nawet nie zapewniają nam podstawowego bezpieczeństwa…
- Najpierw muszą sprawdzić, czy ona w ogóle tu jest – wyjaśniła koleżanka. – Patrz, Bartek czołga się po schodach !
Poderwała się nagle i pobiegła do znajomych.
- Jak z nim ? – zapytała Idalia, idąc z Kaśką.
- Będzie żył – odpowiedział towarzyszący mu Michał, klepiąc chłopaka delikatnie w ramię. – Słyszałyście o tym zamieszaniu ? Kupa bzdur, co roku wciskają taki kit, że, na przykład, zapaliła się sala chemiczna… Mają nawet efekty specjalne, werbują też absolwentów, żeby udawali policjantów czy lekarzy. Brat mi opowiadał. Więc spokojnie, moje panie ! – Michał uśmiechnął się i pomógł pokiereszowanemu Bartkowi podejść pod klasę w jakiej mieli następną lekcję.
- Pewnie chcą, żebyśmy wiedzieli, jak zachować się w prawdziwym życiu – stwierdziła Kaśka, kierując się w stronę klasy do języka polskiego.
- Przecież nie zdarza się to co godzinę ! – zaprzeczyła Iza teorii przyjaciółki.
- Tutaj jednak tak się stało, jakieś dwadzieścia lat temu. Jakiś pożar. Zginęło kilku uczniów.
- Jakoś nie piszą o tym w informatorze dla gimnazjalistów – zauważyła sceptycznie Ida.
- Stara historia.


Deszcz przestał już padać. Na ulicach z każdą chwilą pojawiała się coraz więcej osób. Składali swoje parasole, niosąc je przy boku. Bycie wśród ludzi nie jest zbyt dobre dla nas. Stajemy się wówczas egoistami, myślimy bardziej o sobie niż o innych. Chociaż zdarzają się takie małe cuda, które zachowały jeszcze choć trochę człowieczeństwa i jeszcze przejmują się potrzebującymi. Jednak bycie sam na sam ze sobą też nie jest rozwiązaniem. Stajemy się oschłszy, problemy bardziej dotkliwsze oraz cięższe. I te irytujące rozważania, którym nie można zapobiec, a nazywane są często tytułem „Co by było, gdyby…”
Idalia wiedziała, iż źle wybrała, bo decyzja praktycznie nie należała do niej, tylko do rodziców, a oni mieli przecież większe pojęcie, czego do szczęścia potrzeba ich córce. Doskonale mogła przewidzieć, jak niedobrze zakończy się nauka w takiej szkole, z tak dziwnymi zasadami i mroczną przeszłością. Ten dzień był dla niej strasznym przeżyciem, dawno nie doświadczyła przenikliwego chłodu innych dusz oraz ciągłej szeptaniny z mnóstwem tajemnic i zagadek. A to toczyło się codziennie na korytarzu.
Bezmyślnie kopnęła kasztana. Schyliła się, aby go podnieść. Był mokry od deszczowych kropel, miał ładną, brązową barwę oraz czarne szlaczki biegnące wokół niego. Schowała go do kieszeni, żeby przyniósł jej od czasu do czasu trochę szczęścia. Kiedy była mała, uwielbiała zbierać te małe owoce drzew, a potem budować z nich ludziki mieszkające w wyimaginowanej rzeczywistości. Co roku inne, jak kasztany.
Marzyła o tym, by już znaleźć się w ciepłym domu, gdzie niestraszny nikomu wiatr czy plucha za oknem. Chciała popijać gorącą herbatę z cytryną, siedząc przed telewizorem, oglądając powtórki Ostrego Dyżuru , kiedy nie przejmowała się zupełnie niczym. Bardzo lubiła też uczucie, kiedy wchodząc do ciepłego budynku z niskich temperatur, jej policzki zarumieniały się, a po ciele rozchodził się miły dreszcz. Dom był też ucieczką przed światem.
Znowu zapomniała rękawiczek, a temperatury tego września były rekordowo ujemne. Zdrętwiałymi palcami wyciągnęła z kieszeni dżinsów klucze. Otworzyła zamek i cicho weszła do środka. Tak jak myślała – nikogo nie było w środku. Jest dzięki temu lepiej, nie będzie musiała się przynajmniej tłumaczyć ze swojego złego humoru. Czuła się zdruzgotana, nie potrafiłaby o tym opowiedzieć. Zresztą, nie często rozmawiała z rodzicami o swoich uczuciach.
Weszła do łazienki, umyła ręce w umywalce i spojrzała w lustro.
Kim jesteś ?
Usłyszała pytanie padające z jej ust. Nie wiedziała. Patrzyła w swoje ciemne oczy i brązowe włosy, małe usta oraz mały nos. Była sobą, Izą, bez żadnej osobowości. Jak najszybciej porwała ręcznik, wypadając z pomieszczenia. Wbiegła do swojego pokoju, szybko włączając komputer jedną ręką. Kiedy pokazała się tapeta przedstawiająca jakieś wyżyny, zalogowała się na swoje konto mailowe. Sprawdziła wiadomości. Jej palce poruszały się zgrabnie po klawiaturze, wydając ciche odgłosy. Nagle się zatrzymały, a Iza mruknęła coś, wyraźnie zaskoczona.

„Cześć ! Widzę, że interesujesz się podróżami, więc postanowiłam się do Ciebie odezwać… Wydajesz się być moją bratnią duszą, bo też strasznie kocham Hiszpanię. Napisz do mnie, jak będziesz miała chwilę wolnego czasu. Pozdrawiam, Lora.”

Idalia uśmiechnęła się do siebie. Na to czekała kilka dobrych dni. Poprawiła niedbale włosy, opuszczając ręce ponownie na klawiaturę. W końcu mogła puścić wodze swojej ogromnej fantazji.

„Tak, strasznie kocham podróżować. A w Hiszpanii spędziłam kilka lat i jestem totalnie zafascynowana tamtejszą kulturą. Jest niesamowita. Nazywam się Eliza, a Ty ? Pozdrawiam Cię, Eliza –Tella.”

Nacisnęła „Wyślij”. Zamknęła oczy, wypuściła powoli powietrze. Serce biło jej jak szalone. Nie musiała czekać zbyt długo. Już po kilku minutach ekran zamigotał.

„Oddałabym wszystko, byleby tam pojechać, nawet na kilka godzin. Zawsze chciałam dotknąć tego hiszpańskiego słońca. Zazdroszczę Ci strasznie, pewnie jeszcze umiesz doskonale język, ja jeszcze uczę się podstaw. Jestem Laura, z Krakowa.”

Ida odgarnęła grzywkę z czoła. Zrobiło jej się gorąco. Nie miała pojęcia, dlaczego nagle zaczęła podawać się za jakąś Elizę. Poczuła się głupio, że nakłamała tej dziewczynie, ale teraz strasznie ją zaintrygowała. Dotknęła przez przypadek srebrnego łańcuszka, który dostała od cioci na zakończenie szkoły kilka lat temu.
- Może nie będzie tak źle, prawda ? – szepnęła do siebie, ale nie wierzyła w prawdziwość tego zdania. Jednak bardzo chciała, by kiedyś się spełniło.
Serce kolejny raz jej przyspieszyło. Właśnie wysłała jej kolejną wiadomość, całą pełną kłamstw. No, może oprócz jednego. W tej chwili zrozumiała, jak bardzo dzięki kilku wymienionym ze sobą mailom polubiła tę zupełnie nieznaną jej dziewczynę. I chciała się z nią kiedyś spotkać, nawet przez zupełny przypadek.

„Ja też jestem z Krakowa ! To takie piękne miasto, może nawet piękniejsze od Madrytu… A hiszpańskiego przez te lata nauczyłam się tylko w stopniu podstawowym – żeby porozumieć się z ludźmi na ulicy. Nie mam głowy do języków, niestety."


Życie pisze takie zaskakujące scenariusze.