Rozdział VII

6 czerwca
Ostatnio nie piszę w pamiętniku. Nie jest to dla mnie jeszcze zbyt dziecinne, po prostu świetnie się bawię. W końcu na amen znienawidziłam moją klasę i teraz przyjaźnię się tylko z Danielem, Kaśką, czasem pogadam też z Asią. Za dwa dni wyjeżdżamy na wycieczkę, czterodniową do Wrocławia. Strasznie się cieszę. Tylko ten wyjazd, jeszcze tydzień i witam wakacje. Czuję, że będą niezapomniane…

12 czerwca
Jeszcze kilka dni, tylko kilka… Wrocław cudny, będę tam wracać.


Idalia na dwa dni przed zakończeniem roku wpadła w panikę. Z każdą minutą było coraz bliżej do corocznego, oficjalnego opuszczenia szkoły przed uczniów, a tym samym do wyznania uczuć najlepszemu przyjacielowi.
W ostatni dzień szkoły wyszła z domu dosyć wcześnie. Świeciło już lekkie słońce, było przyjemnie na dworze. Czerwiec…
Przejrzała się w mijanej sklepowej witrynie. Biała bluzka dobrze na niej leżała, a fioletowe korale zwisały jej z szyi. Spódnica w miarę opadała na jej blade nogi. Nie lubiła nosić ani spódnic, ani sukienek. Przeczesała dłonią rozpuszczone włosy i stwierdziła, że jest idealnie.
Szkolna aula do połowy była zapełniona już uczniami oczekującymi na wakacje. Szybko odnalazła trzy koleżanki. Zaczęła przyglądać im się z ciekawością, po chwili wkręcając się w rozmowę. Kasia strasznie zmieniła się przez ten rok. Spoważniała, nabrała dystansu do wielu spraw. Nie była już sobą, tą samą, wygadaną Kaśką pełną miliona pomysłów na minutę. Idalia strasznie za nią tęskniła, chociaż nie chciała się do tego przyznać przed sobą.
- Chyba już zaczynają – mruknęła Aśka, ciągnąc za sobą Idę, aby usiąść na środku Sali.
Weszła dyrektorka. Kobieta była przy kości, miała ciemne włosy oraz małe oczy. Dzisiaj ubrana w czarną sukienkę stanęła na mównicy.
Idalia nie słuchała jej przemówienia. Co rusz rzucała spojrzenia na tył głowy Daniela siedzącego kilka rzędów przed nią.
Kobieta mówiła przez ponad godzinę, dlatego większość uczniów starała się nie zasnąć – z każdą chwilą upał przybierał na sile i w pomieszczeniu brakowało dostępu do powietrza. „Chyba będzie burza…”, stwierdziła Ida, smutnie wyglądając przez ogromne okno.
- Proszę o spokojne udanie się do sal – wypowiedziała magiczne zdanie dyrektorka, które ucieszy chyba każdą klasę na świecie. Wszyscy gwałtownie poderwali się i zaczęli tłoczyć przy wejściu, by jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
Ida lubiła swoją wychowawczynię. Była dosyć młodą kobietą, uczyła swoją klasę informatyki, można było z nią pogadać na każdy temat oraz doskonale rozumiała, że młodzież pod jej opieką nie chce już dłużej przebywać w szkole, dlatego powiedziała kilka zdań o ich dotychczasowej współpracy, chwaląc ich przy tym, rozdała świadectwa i wypuściła do domu.
- Hej, Daniel ! – zawołała dziewczyna za chłopakiem, którego wypatrzyła w tłumie zbiegającym po schodach. Odwrócił się i przystanął przy ścianie, czekając, aż wszyscy przejdą, by mogli spokojnie porozmawiać.
- Cześć ! Jak pierwsze chwile wolności ?
- Świetnie, naprawdę. Muszę ci coś powiedzieć… - zaczęła powoli Idalia.
- Najpierw ja, panowie przodem – żachnął się Daniel.
- Chyb coś pomyliłeś, ale niech ci będzie…
- Mam dziewczynę – oznajmił z poważną miną.
- Dziewczynę ? – powtórzyła Ida totalnie zbita z tropu.
- No.. tak. Jest wspaniała !
- Jak ma na imię?
- Alicja. Czekaj, chciałaś coś powiedzieć… ?
- Już nic ważnego. Pa – ucięła, odwracając się na pięcie.
Wypadła ze szkoły.
- Alicja… - wyszeptała, idąc szybko w stronę domu. – A to mógł być taki dobry dzień…
Weszła do domu i rzuciła torebkę w przedpokoju. Wpadła do swojej sypialni, rozpinając bluzkę, aby przebrać ją w końcu na coś innego.
- Dziecko ! – usłyszała głos dobiegający z kuchni. Zdziwiła się. Kiedy wychodziła, rodziców nie było już w domu. – Pokaż świadectwo.
Idalia weszła do kuchni, niosąc w ręku świadectwo ukończenia pierwszej licealnej. Podała je mamie stojącej przy mikrofalówce. Kobieta zaczęła coś mruczeć, uważnie się mu przyglądając.
- Czwóra z chemii ! – krzyknęła, odrobinę niedowierzając. – Tak nisko jeszcze nie upadłaś. Nigdy.
- To jest drugie najlepsze świadectwo w pierwszych klasach! Mam nawet piątkę z fizyki, co niemalże równa się z cudem !
- Cicho ! Cztery to słaba ocena – zawyrokowała matka Idy.
- Tak. Ty wszystko wiesz lepiej.
- Nie mów do mnie tym tonem !
- Będę mówiła jak chciała ! – odgryzła się dziewczyna.
Rzuciła matce wściekłe spojrzenie i trzasnęła drzwiami ze złością. Ida wybiegła z mieszkania i wybuchła płaczem. Miała już dosyć kłótni z matką, która nawet nie wiedziała, ile miała lat. Usiadła na schodkach przed domem. Natychmiast tego pożałowała, gdyż zapomniała zabrać ze sobą parasolki, a z ciężkich, ołowianych chmur natychmiast zaczęły sączyć się łzy pełne rozpaczy. Nałożyła na głowę kaptur lekkiej, zielonej kurtki, odpowiedniej na jeszcze chłodne majowe wieczory.
Wstała. Szła powoli, pociągając co kilka sekund nosem. Czuła w sobie niezwykłą gorycz. Schowała zmarznięte ręce do kieszeni podszytej wiatrem. Po kilkunastu minutach minęła liceum, którego tak nie lubiła. Kilka miesięcy temu wskoczyłaby za tymi ludźmi w ogień - tak bliscy jej byli. Teraz jednak się to zmieniło. Coś się popsuło, w klasie utworzyły się ścisłe grupki. Nie chciały wpuszczać do swojego grona nikogo innego. Pozostała tylko ona i Kaśka, pośrodku całego zamieszania.
Spojrzała na zamkniętą bramę z czarnego metalu. Minęła ją bez nawet niewielkiej sympatii. W tej chwili wiedziała tylko jedną rzecz – gdzie chce się znaleźć, bez względu na wszystko co wydarzy się po drodze. Jej kruchy nastrój przerwał dzwonek telefonu. Wyciągnęła go z niewielkiego plecaczka, przeczytała na wyświetlaczu „Laura” i nacisnęła zielony przycisk.
- Tak ? – odezwała się łamliwym głosem.
- Idalia ? – usłyszała w słuchawce głos najlepszej przyjaciółki. Był silny i stanowczy, taki jak Ida chciałaby mieć w tej chwili.
- Jestem. Co chcesz ?
- Przyjedziesz do mnie ? Proszę… - zapytała szybko.
- Właściwie jestem w drodze. Będę za chwilę.
- Dobrze. Czekam.
Przez całą podróż tramwajem Idalia zastanawiała się, skąd przyjaciółka wiedziała, jak bardzo jej potrzebowała. Wysiadła na piątym przystanku. Laura mieszkała w zabytkowej kamienicy, niedaleko centrum, do której z przystanku szło się kilka minut. Ida nacisnęła mały, brązowy guziczek i natychmiast otworzono jej drzwi do mieszkania. Wbiegła sprawnie na trzecie piętro, zatrzymując się przed numerem szóstym, gdzie delikatnie zapukała.
- Wejdź. – Usłyszała zza drzwi. Pchnęła je lekko. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widziała niskiej blondynki.
Mieszkanie Laury było urządzone w stylu afrykańskim. Ściany w ciepłych kolorach, buchające mieszankami przypraw oraz nieznanych Izie zapachów. W każdym kącie stała wystrugana żyrafa albo lew. Wszędzie mnóstwo ozdób, zdjęć sawanny, książek i pamiątek. Weszła do pokoju dziewczyny znajdującego się na końcu korytarza.
Laura siedziała na łóżku, przeczesując palcami blond włosy. Wbrew pozorom nie była jednak głupią blondynką. Wydawała się nieobecna duchem, prawie nie zauważyła, że ktoś pojawił się w jej królestwie.
- Co się stało ? – zapytała Idalia cicho, prawie szeptając. Przykucnęła przy Laurze.
- Nic wielkiego – odparła szybko, przenosząc niebieskie oczy ze ściany na przyjaciółkę. – Dlaczego chciałaś przyjechać ?
- Mama znowu się zdenerwowała. Bierze chyba za dużo tych tabletek, ręce jej drżą jak nie weźmie przez dwie godziny. Uzależniła się. – Ida wymusiła na swojej twarzy lekki uśmiech i odwróciła głowę.
Zapadła cisza. Nie bała się jej. Zawsze siedziały w ciszy, tak było lepiej, niż mówić kłamstwa. Nagle Ida otworzyła usta, a serce zaczęło mocniej bić.
- Laura – wypowiedziała powoli, ale przyjaciółka nic nie powiedziała. – Laura ! – krzyknęła tym razem, jednak bez odpowiedzi. – Laura, tylko mi nie mów, że byłaś dzisiaj w szpitalu…
Idalia wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Dziewczyna siedząca obok poruszyła tylko głową i przygryzła wargę.
- Byłam.
- I… co ? – spytała Ida, chociaż wolała tego nie wiedzieć.
- Mam… białaczkę – wyznała po krótkiej chwili Laura.
- Co ?! – wrzasnęła Idalia. Poczuła, jak całe jej ciało znalazło się nagle w bólu, a serce przyśpieszyło.
- No… białaczkę – powtórzyła spokojnie Laura. – Taka choroba.
- Dlatego jesteś zawsze taka blada, prawda ? – zauważyła Ida, a przyjaciółka skinęła głową. – Dlaczego nie płaczesz ?
- A dlaczego mam płakać ? Choroba jak każda inna – prychnęła Laura, poprawiając się na łóżku.
- Ja na twoim miejscu bym tak zrobiła.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie jesteśmy do siebie aż tak podobne – odparła Laura, wstając i kierując się ku biurku, na którym zaczęła czegoś szukać.
Idalii zrobiło się niedobrze. Stała na środku pokoju i myślała. O tym, że znowu będzie sama, bez pokrewnej duszy, nie poradzi sobie z chorobą Laury. Z chorobami jest tak - bardziej przejmują się nimi towarzysze w niedoli niż sam zainteresowany, bo on tylko próbuje ich pocieszać.
- Gdzie się twoi rodzice ?
- Stwierdzili, że muszą się przewietrzyć, ale zapewne nie chcieli widzieć, jak płaczę – odpowiedziała natychmiast Laura.
- Poddasz się chociaż leczeniu ? – Pytanie padło prawdopodobnie w złym momencie. Laura stanęła w półkroku. Po kilku chwilach usiadła na łóżku i na kolanach położyła gruby, niebieski zeszyt ze złotymi księżycami.
- Tak. Niewiele czasu mi zostało, za późno dostałam diagnozę. W sumie nawet nie powinnam brać chemii, po co marnować leki i umierać w szpitalu, kiedy ja wolę umrzeć… na przykład w Hiszpanii ? Poza tym, nawet jeśli leczeniu zakończy się sukcesem, będę żyła jeszcze najwyżej dwadzieścia lat – stwierdziła Laura, a jej koleżanka była w szoku.
- Dwadzieścia pięknych lat, podczas których możesz zrobić miliony dobrych rzeczy ! – oburzyła się.
Usiadła obok Laury, przewracającej już stare kartki pamiętnika. Były to karty historii, zapisanej przez kilka charakterów pisma, przyozdobione muszlami znad morza, kilkoma igłami z drzew gór, rysunkami odręcznie namalowanymi na nudnych lekcjach oraz zdjęciami uśmiechniętych ludzi z całego globu.
- Co to jest ? – zagadnęła Laurę.
- W wakacje zawsze zabierałam go ze sobą, by zapisywać wszystko, co robiłam, co zobaczyłam, kogo spotkałam. Robiłam im zdjęcia, prosiłam o wpisy i adresy, pamiątki, dzięki którym mogłam ich potem zapamiętać… - Laura przerzuciła kilka kartek do przodu.
Strona była piękna, cała w kolorze szkarłatnym, z kilkoma niebieskimi punkcikami na samej górze. Po lewej ktoś narysował rubinową różę z trzema ostrymi kolcami. Obok znajdował się wpis z datą z czerwca, trzy lata temu, a pod nim zdjęcie – Laura stojącą z blondynką z długimi, prostymi włosami i szarymi oczami. Wyglądały prawie jak bliźniaczki. Nad wszystkim królował napis ułożony ze złotych, ozdobnych linii – „Nigdy bez wiary”.
- Kto to jest ? – spytała niepewnie Iza.
Laura nie odpowiedziała.
Idalia wstała i nałożyła na siebie kurtkę.
- Pójdę już, nie jesteś dziś zbyt rozmowna… - poinformowała ją, otwierając drzwi od pokoju.
- A ty byłabyś rozmowna, gdybyś dwie godziny temu dowiedziała się, że masz raka ? – usłyszała cichy głos Laury.
Dziewczyna stała za nią. Oczy jej się szkliły, usta niebezpiecznie drżały. Ida przymknęła drzwi. Popatrzyły na siebie przez kilkanaście sekund w milczeniu.
- Umrę – odezwała się w końcu Laura. – Ty zresztą też. Tylko ja szybciej. Może nawet za chwilę, kiedy mnie zostawisz w tym bałaganie z tym pamiętnikiem, wspominając dawne, dobre czasy.
- Nie umrzesz – zaprzeczyła Idalia. – Nie możesz umrzeć.
- Dlaczego nie chcesz, żebym umarła ?
- Nie chcę zostać sama – przyznała Ida. Cały strach nagle z niej wyparował. Zobaczyła, jak Laura się uśmiecha.
- Nigdy nie zostaniesz sama – powiedziała Laura z pewnością. – Obiecuję.
Po twarzy Laury zaczęła spływać mała łza. Odwróciła głowę.
- Chcesz, żebym sobie poszła ?
- Przepraszam, ale tak.
Idalia otworzyła ponownie drzwi i wyszła, zostawiając za sobą przyjaciółkę. Wiedziała, że niedługo ją straci. Jednak bardzo mocno chciała, by jej najgorszym wspomnieniem związanym z nią było to, jak podczas nocnej wyprawy na łąkę wpadła do dziury wykopanej przez złośliwe zwierzęta.